niedziela, 11 grudnia 2011

Burka na minarecie z krzyżem

Mam w głowie mętlik.

Jakiś czas temu w Szwajcarii, w referendum (czyli najbardziej suwerennym z możliwych dla narodu sposobów wypowiadania się o losach swojego państwa) przegłosowano wprowadzenie zakazu stawiania minaretów przy meczetach. Naród, najwyższy suweren (to zresztą słowa wybranego na prezydenta RP Bronisława Komorowskiego) uznał, że nie życzy sobie budowania smukłych wież przy islamskich świątyniach. Jakimi pobudkami kierowali się głosujący za zakazem? Pozostaje mi jedynie domniemywać. Może uważali, że minarety nie pasują do krajobrazu i szpecą miasta? Może doszli do wniosku, że śpiewy muezzinów nawołujący pięć razy w ciągu doby będą im przeszkadzać w pracy, albo odpoczynku? Może, zgodnie z plakatem jaki widziałem, uznali je za propagandę odmiennego kulturowo i religijnie trybu życia, zagrażającego wartościom typowo szwajcarskim?

Nie wiem i pewnie się nie dowiem. Trudno wejść w głowę każdego głosującego i przeprowadzić badania socjologiczne. Fakt jest taki, że mieszkańcy górskiej konfederacji nie są aż na tyle gościnni, by pozwalać obcemu - było nie było - kulturowo elementowi stawiać wieżyczki przy miejscach gdzie się modlą.

W sprawę minaretów wmieszała się Rada Europy. Zażądała by Szwajcarzy zakaz - znieśli. Wprawdzie zgadzam się z tym, że w demokracji, szczególnie bezpośredniej, podejmuje się czasem durne decyzje, jako że większość społeczeństw jest po prostu durna, ale pakowanie się z butami w decyzje całego narodu? Szczególnie w tak wątpliwej i śliskiej sprawie jak religia? Może obawiali się powtórki z nocy świętego Bartłomieja? Tylko kto kogo miałby wyżynać? Szwajcarzy muzułmańskich emigrantów - czy emigranci Szwajcarów?

Mętlik w mojej głowie potęgują jeszcze bardziej następujące wydarzenia: we Francji od kilkunastu dni obowiązuje zakaz noszenia burek, czyli zakrywających niemal całą twarz chust. Za noszenie burki w miejscu publicznym, można nawet dostać mandat - o ile dobrze pamiętam 150 euro. Co ciekawsze, w tym przypadku decyzję o zakazie podjął nie naród, a Zgromadzenie Narodowe, czyli taki francuski Sejm. Tym samym Francja stała się drugim krajem w Europie, gdzie muzułmanki nie mogą zakrywać twarzy (pierwszym były Włochy).

Dziwne, bo w tym przypadku Rada Europy, nie protestowała, ani nie próbowała narzucić zniesienia zakazu. A wszystko w imię najnowszego bożka czasów w których żyjemy - BEZPIECZEŃSTWA. Bożka, do którego obrządków należą: noszenie odblaskowych kamizelek, zdejmowanie butów na lotniskach, plastikowe sztućce w samolotach, zapalniczki z kinderblokadą (to tylko niektóre, najpospolitsze formy oddawania czci BEZPIECZEŃSTWU).

W najbardziej opiniotwórczym, światłym i intelektualnym polskim dzienniku, jakim jest z całą pewnością Gazeta Wyborcza, komentatorzy wpierw potępiali w czambuł wyniki szwajcarskiego referendum, zarzucając Helwetom ksenofobię, a następnie rozpływali się w zachwytach nad zakazem noszenia burek, jako metodą walki z terroryzmem i cywilizowania nieludzkich, nieżyciowych i depczących godność kobiet interpretacji Koranu (ciekaw jestem, czy ktoś pofatygował się by zapytać o ich zdanie).

Ukoronowaniem tego wszystkiego o czym piszę, jest dla mnie ostatnia awantura o krzyż, stojący przed Pałacem Namiestnikowskim. Znów, postawiony (podobno) przez ciemny lud, który chciał w ten sposób zamanifestować solidarność, współczucie, poczucie wspólnoty, żal czy co tam jeszcze i światła część społeczeństwa, która krzyż chce przestawić w inne miejsce.

Mimo, że dla mnie symbol ustawiony przed siedzibą prezydenta, to tylko dwa kawałki drewna połączone pod kątem prostym, na wysokości dwóch trzecich dłuższego, jakiś niesmak poczułem, gdy słuchałem co bardziej światłych i liberalnych publicystów wykpiwających tą oddolną inicjatywę. Któraś z reporterek, gdy mówiła o pierwszych dniach Komorowskiego jako prezydenta RP stwierdziła: "I on ma się tam wprowadzić? Mieszkać pod tym krzyżem?". Wybaczcie, elitarystyczne Panie i światli Panowie, ale wstręt i niechęć do zwykłych ludzi, poczucie Waszej wyższości, nie daje się już przykrywać płaszczykiem pięknych słówek, wykpiwanie tych wszystkich dla których te symbole coś znaczą, jakoś słabo godzi się z duchem tolerancji i liberalizmu.

Mamy poważny problem z nazewnictwem w naszym świecie i to nie tylko w Polsce. Ci, którzy mienią się liberałami i demokratami mydlą nam tylko oczy, mówiąc jedno, a robiąc drugie. Założę się o każdą sumę, że gdyby każdego z przedstawicieli członków Rady Europy, wziąć na bok i zapytać, co jest dla niego najważniejszym wyznacznikiem tego czy dobrze postępuje odpowiedziałby: że zadowolenie i satysfakcja ludzi, którzy oddali na niego głosy w trakcie jego politycznej kariery. Gdyby spytać, czy zdanie zwykłych ludzi jest dlań ważne, żachnąłby się pewnie i stwierdził, że nie wyobraża sobie inaczej.

Czemu zatem, nie chcecie Państwo uszanować decyzji ludu szwajcarskiego, decyzji muzułmańskich kobiet i ich rodzin? Czemu nie szanujecie decyzji ludzi, którzy zdecydowali się postawić krzyż w kraju, gdzie nominalnie jest 95% katolików i nikomu, teoretycznie, nie powinien przeszkadzać?

Czyżbyście czuli się lepsi, mądrzejsi i światlejsi? Czemu nie powiecie tego wprost? Bo niestety, od tych wszystkich kmiotów i ciemnogrodu, zależy: sprzedaż, głosy, reklamodawcy, pieniądze (właściwe podkreślić). A poza tym jest ich dużo i mogą na przykład przyjechać na manifestację do stolicy i zakorkować miasto, a że zazwyczaj w ciemnogrodzie niewiele gejów, lesbijek, bi i trans, to taka manifestacja słabo wygląda w telewizji i nie jest symbolem postępowości społeczeństwa.

Mam w głowie mętlik, bo jak byłem mały, uczono mnie, że nie należy kłamać. Gdy słyszę, że ktoś uroczyście deklaruje przywiązanie do określonego systemu wartości, po czym postępuje zupełnie na odwrót, to nie mam wątpliwości, że po prostu - kłamie. Może ich mamy uczyły inaczej?


 ibsen82, poniedziałek, 19 lipca 2010; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz