niedziela, 11 grudnia 2011

Świniocyd

Kilka miesięcy temu wracałem z delegacji z Tuluzy. Każdorazowo, gdy wylatywaliśmy z fabryki samolotów pracownicy Airbusa dostarczali nam na pokład kilka sporych pudeł z "suchym prowiantem" na drogę. Nie były to jakieś tam kanapki na bazie pochodnych ropy naftowej z gumowym żółtym serem, a prawdziwe - jak dla mnie przynajmniej - rarytasy: łosoś na zimno z sosem, kaczka, gęsie wątróbki, sałatki z owocami morza, świeże pieczywo i inne.

Leciała nas grupa siedmiu osób, dwóch Polaków i pięciu Węgrów. Ja i mój polski kolega wciągnęliśmy wszystko nawet się nie oglądając zbyt długo, natomiast Węgrzy po zjedzeniu jakiejś jednej czwartej porcji wywalili resztę do kosza na śmieci.

Kolega, który miał za sobą służbę wojskową w polskiej armii ze wzruszeniem ramion przytoczył anegdotę, jak to nie mieli czasu porządnie zjeść przed wymarszem na poligon i chowali po kieszeniach bojówek kromki chleba, by potem - gdy już przerobili wszystkie "padnij", "powstań", "lotnik kryj się" w jakże przyjaznej marcowo-kwietniowej aurze - zjadać je razem z błotem, które dostawało się do tychże kieszeni. Zrewanżowałem mu się powiedzeniem, które zwykł był przytaczać za swoją babcią mój ojciec, a które brzmiało "głodu do dupy" i oznaczało, że głodny zje wszystko. Popatrzyliśmy jeszcze z pogardą mieszaną z wyrzutem, a także wyższością na Madziarów, pełni poczucia narodowej dumy, że u nas w Polsce to się jedzenia nie marnuje. Madziarzy oczywiście wcale się tym nie przejęli, ale przynajmniej przez chwilę poczuliśmy się lepiej.

Żyłem w tym błogim przeświadczeniu własnej moralnej wyższości aż do przedwczoraj, gdy odwiedzałem rodziców i matka kazała mi wywalić do kubła na śmieci półtora kilo bananów. Banany, przypuszczalnie na skutek zaniechania na nich konsumpcji i odwleczenia wyroku śmierci na czas bardzo nieokreślony, doznały inkarnacji wyższej mobilnej duszy i bez większego wysiłku spacerowały wte i wewte po kuchni. Mama, wściekła, że musi wywalać pożywienie, zwaliła wszystko na ojca, który robi zakupy nadal tak, jakby miał wykarmić nie tylko czteroosobową rodzinę, a jeszcze wszystkie biedne dzieci z okolicy. Zapomina jedynie o tym, że rodzinę ma i owszem czteroosobową, tylko, że podzieliła się ona na trzy samodzielne, nieprowadzące wspólnej kuchni gospodarstwa, gdyż zarówno ja, jak i moja siostra wyprowadziliśmy się już jakiś czas temu. Cóż jednak czynić, kiedy Lidle, Kauflandy, Carrefoury i inne Reale urządzają promocje i kupienie jakiegoś produktu wydaje się naprawdę opłacalne? Zresztą, nawet jeśli jedzenie ląduje od razu w koszu na śmieci to i tak wszyscy są zadowoleni: rolnik - bo wyprodukował i sprzedał, przetwórnia - bo przetworzyła i sprzedała, hurtownik - bo kupił i sprzedał, sklep - bo sprzedał i zarobił, konsument - bo kupił to na co miał ochotę. O co więc czynię raban i czemu potępiam nawet własnych rodziców? I czy jest w ogóle o co się rzucać?

Według danych, które znalazłem na stronie www.niemarnuje.pl Polacy wywalają do śmietników 4 mln ton żywności rocznie. Jak obrazowo podaje autor jest to tak jakbyśmy żywnością zapełnili trzy Stadiony Narodowe. Na tej samej stronie można również znaleźć różne skutki wyrzucania jedzenia: marnowanie wody i energii koniecznej dla jej wyprodukowania (jakkolwiek pięćdziesiąt tysięcy litrów potrzebne dla produkcji jednego kilograma wołowiny wydaje mi się liczbą nieco z kosmosu), problemy z utylizacją gnijących gór śmieci i tym podobne.

Pani Anna Nowak, w artykule dla Gazety Polskiej (emigracyjnej) przytacza dane dotyczące marnowania pożywienia przez mieszkańców Wielkiej Brytanii: Każdego dnia Brytyjczycy wyrzucają 220 tysiące bochenków chleba, półtora miliona bananów, 660 tysięcy jajek, pięć i pół tysiąca kurczaków. I to nie wszystko. Ilościowo, najwięcej wyrzucamy ziemniaków – prawie 360 tysięcy ton rocznie, na drugim miejscu znajduje się chleb – 326 tysięcy ton, a na kolejnych – jabłka – 190 tysięcy ton oraz mięso i ryby – ponad 160 tysięcy ton. Ogromne marnotrawstwo dotyka także świeżych sałat – aż 45% wszystkich kupionych sałat ląduje na śmietniku nietknięte. Podaje również ile to kosztuje: każdy Brytyjczyk wyrzuca tygodniowo jedzenia za 8 funtów co w skali roku daje 420 GBP.

Daleki jestem od tzw. lewicowej wrażliwości i odporny na argumenty, że "wyrzucać nie wolno, bo dzieci w Afryce głodują" - doskonale wiem, że to czy wyrzucamy żywność, czy nie i tak nie ma na to wpływu, bo do Afryki pokarmów nikt woził nie będzie. Wywalanie jedzenia napawa mnie sporą jednak niechęcią z kilku przynajmniej powodów:

- To, że wyrzucamy żywność, znaczy, że kupujemy jej za dużo, czyli tworzymy nadmierny popyt, a popyt jak wiadomo stymuluje wzrost cen, czyli samiu tworzymy sobie powód do narzekania w niedalekiej przyszłości

- każdy kupiony produkt to podatek VAT - jeśli więc kupuję i wyrzucam - odpalam Państwu więcej podatków niż mu się ode mnie należy,

- jestem leniem i nie lubię wynosić śmieci - gnijące odpadki zmuszają mnie do częstszych wycieczek cztery piętra w dół

Wywalając żywność do śmietnika, nie pozwalamy również wypełnić świnkom, krowom, kurom, gęsiom, kaczkom i baranom ich życiowego posłannictwa. W końcu zostały powołane na świat po to, by skończyć w naszych przepastnych żołądkach, a my bez jakiegokolwiek szacunku dla ofiary jaką poniosły - wywalamy je bezużytecznie na śmietnik, często nim jeszcze przejdą metamorfozę w kotlet lub gulasz. I nie jest tego wcale mało - naprędce przekalkulowałem podane przez p. Nowak liczby i wyszło mi, że te wyrzucane w Wlk. Brytanii 160 tys ton mięsa i ryb to 570 tys. świń lub 200 tys. krów albo 64 mln kur! Zabijanych zupełnie zbędnie!

Nie trzeba być wegetarianinem, żeby te liczby poruszyły. Wystarczy być stosunkowo humanitarnym człowiekiem. Sądzę, że choćby przez ten animalocyd, który fundujemy zwierzętom hodowlanym powinniśmy do końca zjadać to co znajduje się na naszym talerzu, albo zastanowić się nim wrzucimy do koszyka z zakupami kolejną paczkę mielonego.


 ibsen82, poniedziałek, 01 listopada 2010; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz