niedziela, 11 grudnia 2011

Niewolnik Adama Smitha

To nie będzie wpis zgodny z nauką ekonomii, nie będzie analizował rynku, ani opowiadał się po stronie którejkolwiek ze szkół myśli ekonmicznej. To raczej to co czuję i co pewnie czuje wielu ludzi w podobnej do mojej sytuacji. Nie będzie miał nic wspólnego z racjonalizmem.

Niewolnictwo definiuje się jako przeniesienie praw rzeczowych do człowieka na innego człowieka bądź instytucję. Innymi słowy, niewolnictwo to sprowadzenie człowieka do roli narzędzia.

Formalna likwidacja niewolnictwa nastąpiła przede wszystkim w XIX wieku - głównie z inicjatywy państw europejskich, które do tamtej pory czerpały z handlu ludźmi największe profity. Liga Narodów oficjalnie zakazała go w 1926 roku.

Ma się jednak bardzo dobrze.

Gdy rzuciłem okiem na dane dotyczące niewolnictwa obecnie okazuje się, że ludzi pozbawionych wolności zgodnie z definicją klasyczną jest na świecie 27 mln. To więcej niż przez 500 lat przewieziono przez Atlantyk z Afryki do obu Ameryk (szacunki 12 - 25 mln).

Niewolników, tak naprawdę jest jeszcze więcej. Być może nawet Ty nim jesteś. Nie w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. To co niegdyś załatwiały bat nadzorcy i kajdany, teraz sprowadzamy na siebie dobrowolnie - przyjmując zobowiązania na okres trwania całego życia, a czasem i dłużej.

Przed tzw. kryzysem z roku 2008 banki bardzo chętnie udzielały kredytów pokoleniowych. Bierzesz teraz, spłacasz przez pięćdziesiąt lat, a jak nie to spłacają go twoje dzieci. Wspaniale, ale czy można obarczyć kogoś zobowiązaniem, którego ten ktoś być może sam by nie podjął? Dziedziczenie długów wynika z przeświadczenia, że skoro ktoś może przejąć w spadku aktywa, to czemu nie ma przejąć również pasywów. Z punktu widzenia ekonomii sprawiedliwe, z punktu widzenia dziecka, które miało tatusia hulakę, bądź mamusię, która koniecznie chciała mieć wystawny dom - niekoniecznie.

Jak wielu moich rówieśników chciałem mieć własny kąt. Kupiłem więc mieszkanie - oczywiście na kredyt. Przez najbliższe jeszcze 29 lat z każdej wypłaty będę musiał potrącać pewną kwotę na spłatę długu. Czy jestem wolny? Formalnie owszem. Czy miałem wybór? Formalnie tak - mogłem mieszkanie wynająć i spłacać czyjś kredyt, mogłem mieszkać nadal z rodzicami. Tyle teorii. Dlaczego to robimy? Bardzo paradoksalnie, w imię wolności - żeby mama nie truła, albo żeby właściciel mieszkania nie wywalił nas na pysk, kiedy znajdzie lepszą ofertę.

W praktyce, jeśli jutro nie wstanę rano z łóżka i nie stawię się do pracy i nie podam jakiegoś wiarygodnego powodu mojej nieobecności, mogę sobie szukać jakiegoś innego zajęcia i innego sposobu oddania długu. Jeśli przestanę go spłacać, podpisałem już weksel in blanco i tytuł egzekucyjny, który leży gdzieś w sejfie w banku. Jeśli przestanę go spłacać, nawet bez wyroku sądu bank może przysłać komornika, który wyprowadzi mnie na bruk.

Jest jeszcze jeden drobiazg. Suma wpłat, które znajdą się na koncie banku w dniu, kiedy będę spłacał ostatnią ratę, będzie większa dwukrotnie, od tego co pożyczyłem. I pomyśleć, że w średniowieczu jeśli ktoś chciał więcej niż 10% uważany był za lichwiarza.

Czy nadal ktoś uważa, że jestem wolny? A może niewolnictwo XXI wieku należałoby przedefiniować. Na przykład tak: "Przybierające różne postacie zjawisko, częściowego, bądź całkowitego uzależnienia jednostki od procesów zachodzących na wolnym rynku".


ibsen82, środa, 10 lutego 2010; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz