niedziela, 11 grudnia 2011

Niesmak w ustach

Jeden z moich dobrych kolegów po kontaktach z jedną z linii lotniczych miał napisać do nich w mailu: "Po kontaktach z Waszym call centre pozostał mi niesmak w ustach i niemiłe swędzenie między pośladkami". Po wydarzeniach minionego tygodnia czuję się podobnie. Może bez swędzenia.

Oczywiście piję do wypadku samolotu prezydenckiego, który miał miejsce 10 kwietnia 2010 roku a raczej do wydarzeń, które miały miejsce bezpośrednio po nim.

Informacja dotarła do mnie kilkanaście minut po przebudzeniu się w sobotni słoneczny poranek. Zadzwoniła moja szanowna rodzicielka i powiedziała, że rozbił się samolot. Jestem pracownikiem linii lotniczych więc pierwsze moje skojarzenie, połączone z tonem głosu mamy kazało mi myśleć, że rozwalił się jeden z samolotów mojej firmy. Następne zdanie, które usłyszałem wprawiło mnie w jeszcze większe osłupienie: rozbił się samolot z Prezydentem RP na terenie Rosji. Zdążyłem tylko zapytać czy Tusk też był na pokładzie i w głowie uaktywnił mi się moduł "Via Michelin" z opracowaną trasą ewakuacji z kraju na wypadek kolejnej rosyjskiej inwazji.

Gdy okazało się, że to jednak nie Rosjanie zestrzelili nasz samolot, a po prostu klasycznie rozbił się podczas podejścia do lądowania ogarnął mnie żal. Nie dlatego, żebym był specjalnym wielbicielem tragicznie zmarłego prezydenta. Nigdy nawet na żywo nie widziałem żadnej z ofiar tej tragedii. Jednak przez to, że większość z nich było postaciami z pierwszych stron gazet stali się przy okazji, jak to ktoś ładnie określił: "gośćmi w moim domu", niektórzy obecni od dwudziestu z górą lat. Muszę przyznać - zakręciła mi się łezka w oku.

Z punktu widzenia funkcjonowania organizacji przymusowej jaką jest państwo - mówiąc brutalnie: nic się nie stało. W Konstytucji zaplanowano całkiem niezłe zasieki na taką okazję: Prezydenta RP zastępuje Marszałek Sejmu, a gdyby ten nie mógł - Marszałek Senatu. Dowódcy sił zbrojnych mieli swoich pełnomocnych zastępców, prezes NBP również, podobnie jak Rzecznik Praw Obywatelskich. Zresztą było to doskonale widać: już kilka godzin po katastrofie Komorowski przejął urząd Prezydenta RP i ogłosił żałobę narodową - siedem dni, które jak miało się okazać przeciągnęły się do dziewięciu. Czy trzeba było aż tyle? Trudno powiedzieć, na pewno decyzja podjęta została pod wpływem emocji, ale nie przysporzyła na pewno zwolenników marszałkowi wśród właścicieli dyskotek, szynkarzy i taksówkarzy.

Przez pierwsze dwa - trzy dni żałoby, przecierałem oczy ze zdumienia. Żadnych durnych komentarzy, żadnej krytyki, żadnej złośliwej satysfakcji - czego możnaby się spodziewać biorąc pod uwagę popularność Lecha Kaczyńskiego. Wprawdzie wydania internetowe gazet chyba ułatwiły narodowi zachowanie powagi blokując możliwość dodawania komentarzy do artykułów związanych z wypadkiem. Nic tylko powaga, skupienie i chyba szok. Medioznawca prof. Godzic mówił wręcz o egzaltacji - o wszystkich tych płaczach, staniu w kolejce do Pałacu, żeby oddać zmarłym hołd. Może, ale skoro ludzie mieli taką potrzebę - proszę bardzo. Z punktu widzenia dobrego smaku zawsze to lepsze niż trzy historie, które opiszę poniżej.

Spokój skończył się, gdy gruchnęła wiadomość o pochowaniu Kaczyńskiego na Wawelu. Magdalena Środa mówiła wręcz o swojej "wściekłości", w internecie pojawiły się protesty, pod Kurią z Krakowie stanęła jakaś manifestacja. Argumenty były jak dla mnie dość dziwne: że jak to Kaczora między królami, wieszczami i Piłsudskim. Biorąc pod uwagę, że Piłsudski był jeszcze bardziej kontrowersyjną postacią niż Kaczyński (ostatecznie dokonał zamachu stanu, a w trakcie wojny polsko - bolszewickiej nie popisał się jakimś specjalnym hartem ducha - wg. relacji np. Rozwadowskiego). Królowie leżą tam nie bacząc na zasługi - bo to w sumie ich grobowiec rodzinny - to jak dla mnie wszystko jedno. Kogo ostatecznie mamy tam chować jak nie głowy państwa? I czy internautom wydaje się, że przez to zabraknie dla nich miejsca? Jeśli pomysł wyszedł ze strony Jarosława Kaczyńskiego, to w sumie mu się nie dziwię - chciał uhonorować tak bardzo jak to tylko możliwe swojego bliźniaczego brata. Było to natomiast nierozsądne politycznie- miał szansę pokazać się jako człowiek skromny i pełen pokory. A znając życie, to ktoś w końcu zarzuci mu megalomanię.

Słowem - kluczem powinna tu być historia, niech ona oceni, jakie były zasługi Prezydenta (bądź szkody jakie wyrządził) dla kraju i czy słuszny był pochówek w takim miejscu. Był osobą publiczną i politykiem, a co do takich osób trudno o sądy jednoznaczne i obiektywne - szczególnie z perspektywy wydarzeń dziejących się teraz, obok nas. Dla formułowania ostatecznych ocen potrzebny jest dystans, a ten można osiągnąć dopiero po upływie jakiegoś czasu. Pamiętacie jak było z rządem Buzka? Jeśli za sto lat będzie to miało dla kogokolwiek jakiekolwiek znaczenie, to go sobie ekshumują i przeniosą w inne miejsce. Lechowi Kaczyńskiemu i jego małżonce jest pewnie obojętne, gdzie leżą ich doczesne szczątki.

W TOK FM, w krzyżowy ogień wzięto Macieja Nowaka - dyrektora jakiegoś przeglądu teatralnego, który odwołał imprezę ze względu na żałobę narodową. Część teatromanów stwierdziła, że to nie fair - pozbawiać ich możliwości spędzenia czasu w teatrze, który jest dla nich świątynią, w takich trudnych dla narodu chwilach. Sugerowano, aby zrobić nocne czuwania, podczas których czytane miały być prace zmarłego. Tak podobno zareagowało środowisko po śmierci papieża. Hmmm... ciekawe co mieliby czytać. Wykłady z prawa pracy? A może sprawozdania z działań NIK? Nie przekonuje mnie to. A dyrektor zrobił to, co powinien był zrobić - jest żałoba nie urządza się widowisk. Dodał jeszcze, że w takiej sytuacji aktorzy i tak pewnie nie zagraliby swoich ról z pełnym zaangażowaniem, jak miałoby to miejsce, gdyby mieli spokojne głowy. Koniec i kropka.

Częściowo niesmaczna była dla mnie również homilia abp Muszyńskiego wygłoszona w Warszawie w archikatedrze św. Jana, 17 kwietnia podczas mszy żałobnej za tragicznie zmarłą parę prezydencką. Naprawdę w imię zwykłego taktu - biorąc pod uwagę, że córka zmarłego jest rozwódką -mógł sobie już darować gadanie o małżeństwie jako nierozerwalnym związku mężczyzny i kobiety. Na to są inne miejsca i inny czas.

A słyszeliście najnowszy kawał? Najnowsze ulubione danie polskie: kaczka po smoleńsku i leszek na zimno. Trochę żenujące.

Ten blog jest opisany jako antypoprawnościowy. A to co wypisuję powyżej to nic innego jak pochwała poprawności politycznej. Wydaje mi się jednak, że miejsce na poprawność jest właśnie wtedy gdy mamy do czynienia z sytuacją ekstremalną, a taką jest śmierć człowieka. Słowem, czasami najbardziej wskazane jest trzymać dziób zamknięty. Choćby po to, żeby inni nie musieli pisać o "niesmaku w ustach".



Addendum niezupełnie a'propos:

Jeszcze trochę moich wrażeń - poczucie nierealności jakie mnie ogarnęło po katastrofie osiągnęło apogeum około piątku, 16 kwietnia. Gdy do całej żałoby dołożył się jeszcze wulkan, który jak się szacuje uziemił koło 8 mln ludzi (w tym mnie, pozbawiając mnie przy okazji sporej części wypłaty - pracuję w liniach lotniczych), a linie lotnicze pozbawił 1,7 mld euro. Dwa tak bardzo bezprecedensowe wydarzenia w jednym tygodniu, sprawiły że mimo iż nie jestem osobą przesądną zacząłem zastanawiać się czy przypadkiem w Krakowie w dniu prezydenckiego pogrzebu ktoś nie odpali na przykład brudnej bomby atomowej. Zadziwiające jak bardzo pod wpływem wydarzeń, choćby na chwilę, może się zmienić postrzeganie otaczającego świata. Szczęśliwie nikt niczego w Krakowie nie odpalił, a chmura opadła i mogę wracać do zarabiania pieniędzy. Koniec świata przełożony na inną okazję.

Ciekaw jestem, kogo PiS wystawi w wyborach. Pewnie Kaczyński, jeśli będzie w stanie się pozbierać. Nie podoba mi się sposób uprawiania przez niego polityki, ale po tej sytuacji bardzo mi go żal. Uważam, że najlepszym wyborem dla PiS byłby Marek Migalski - młody, medialny i rozpoznawalny. No i politolog, co byłoby dla mnie bardzo budujące - z racji tego samego wykształcenia (pracował na Uniwersytecie Śląskim, gdzie kończyłem studia). Co będzie zobaczymy. Kampania nie będzie jakaś spektakularna, ale frekwencja podczas wyborów ma szanse pobić rekord wszechczasów - kilka dni po katastrofie aż 76 % badanych mówiło, że weźmie udział w elekcji.


 ibsen82, środa, 21 kwietnia 2010; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz