niedziela, 11 grudnia 2011

Recydywista

Dowiedziałem się, że jestem przestępcą. Recydywistą wręcz, bo proceder swój uprawiam od piętnastu lat. Pocieszające jest, iż nie jestem sam, wraz ze mną na ławie oskarżonych powinno zasiąść mniej więcej 95% mężczyzn. I to nie byle jakimś tam włamywaczem, złodziejem, czy kanciarzem. Jestem przestępcą seksualnym. Jedyne co mam na swoje usprawiedliwienie, to że działałem nieświadom popełnianego zła.

Taki wniosek nasunął mi się gdy przeczytałem artykuł opisujący badania pana dr. Dębskiego, przeprowadzone wśród maturzystów w jednym z gdańskich liceów. Zgodnie z tym co podaje pan doktor Dębski (a za nim GW, która upubliczniła raport 12 grudnia br.), jedną z form przemocy seksualnej (tzw. miękkiej) jest... natarczywe spoglądanie. Jak się okazuje, ofiarami takowego padła aż jedna czwarta badanych maturzystów.

Pomyślałem sobie najpierw szowinistycznie, że określenie przemocy w taki właśnie sposób musiało się narodzić w głowie kobiety. Zawistnej i brzydkiej. Brzydkiej, bo nikt nie chce na nią spoglądać i docenić jej głęboko ukrytych zalet i zawistnej, bo niby czemu ma cierpieć widząc, że za jej koleżankami to się oglądają, a za nią nie - więc lepiej zjawisko napiętnować wrzucając do jednego wora z: podglądactwem, klepaniem po tyłku, sprośnymi komentarzami i gwałtem. Ale tu niespodzianka: badania prowadził mężczyzna.

Wziąwszy pod uwagę, że jeśliby za spojrzenia można pozywać do sądu, to miałbym w tym roku u siebie takich pozwów około tysiąca. Zacząłem się więc zastanawiać jakby tu, w razie czego, od oskarżenia się wywinąć. Jak dowieść, że nie patrzyło się wcale nachalnie, a tylko tak po prostu, w najuczciwszych zamiarach kontemplacji uniwersalnego piękna ludzkiej urody? Czy natarczywe spoglądanie to dłuższe niż dziesięć sekund? Pół minuty? Minuta? A może chodzi o spoglądanie na określone części ciała? Poniżej linii szyi to już natarczywie? A nogi? A pupa? No, jeśli tak, to kamień z serca, bo żadna z dziewczyn, które obcinałem spojrzeniem z tyłu, szczęśliwie nie miała oczu na plecach, więc trudno byłoby im dostrzec moje zachwyty.

Jest w tym wszystkim jakiś dziwny, typowy dla społeczeństwa żyjącego w 21 wieku paradoks. Jeśli spojrzeć na zdjęcia kobiet, z dajmy na to, dziewiętnastego stulecia, to widzimy je zakutane w plisowane kiece: od szyi po nadgarstki i niżej kostek. Ot, starczy przypomnieć sobie fotkę M. Konopnickiej z podręcznika do języka polskiego. W takim stroju, gdy dama raczyła była unieść rąbek sukni do połowy łydki, okoliczni mężczyźni dostawali nagle spazmów i mieli poważne problemy z normalnym funkcjonowaniem i koncentracją. Dziś, znajome moje, umieszczają na facebooku swoje cyfrowe podobizny. Szczegółów ich budowy anatomicznej nie trzeba się nawet za bardzo domyślać, bo wyłożone są niczym przysłowiowa kawa na ławę. Wynika z tego niezbicie, że pewne normy obyczajowe tyczące się skromności stroju z lekka się rozluźniły, by w tym samym czasie zaostrzyły się te, które tyczą się możliwości, jakbym to nazwał: wizualnego korzystania z nagle uwolnionego z oków odzieży pięknego kobiecego ciała. Innymi słowy, staliśmy się bardzo wyzwoleni, a w tej samej chwili pruderyjni - czego dowodzi kwalifikowanie zwykłego, odwiecznego gapienia się facetów na babki, jako przemocy seksualnej.

Słyszałem kiedyś pogląd (nie wiem czy potwierdzony naukowo), że kobiety mają szersze pole widzenia niż mężczyźni. Implikuje to fakt, że facet, chcąc dziewczynę dokładnie obejrzeć - nadwyręża kark oglądając się za nią - kobieta tego robić nie musi, bo jednym spojrzeniem ogarnia wszystkie interesujące ją cechy.

Zastanawia mnie też ilu mężczyzn kiedykolwiek poczuło się ofiarami tego typu przemocy. Z własnego doświadczenia wiem, że jak patrzy na mnie kobieta, uśmiecha się i patrzy jeszcze dłużej, to najpierw odruchowo sprawdzam, czy mam zapięty rozporek, a potem nerwowo patrzę czy się nie uświniłem gdzieś musztardą. Jako facet, widzę też, że mężczyźni ubierają się znacznie skromniej od kobiet. A dekolty i mini spódniczki aż prowokują, do rzucenia okiem co też się w nich kryje.

Niedawno kupowałem wkład do długopisu. Pani w sklepie była młoda i miała bardzo głęboki dekolt, przyznam szczerze (starzeję się), że nie od razu to zauważyłem. Szukając wkładu musiała wykonać głęboki skłon. Oko, rzecz jasna, nie chciało słuchać i wylądowało nie tam gdzie powinno. Gdy wyprostowała się wreszcie, by zakomunikować mi, że szukanego przeze mnie wkładu, producenta, którego nazwę wymieniłem, nie ma, aż zaskoczyłem się swoim refleksem i nagłą znajomością marek wkładów do długopisów. Wymieniłem bowiem następny model i grzecznie poprosiłem ekspedientkę o sprawdzenie, czy przypadkiem takiego nie ma schowanego gdzieś pod ladą. Biedna dziewczyna znów musiała wykonać skłon. Można rzec, że świnia jestem, ale z drugiej strony - któż jej broni ubrać normalną bluzkę, a nie taką z wycięciem do pępka?

Do czego zmierzam? A do tego, że cała ta historia z natarczywymi spojrzeniami, to jakieś bicie piany i lanie wody. Jeśli ktoś ubiera się skromnie, to co najwyżej podumamy nad pięknem twarzy (a to jest społecznie akceptowalne, normalne i nie świadczy o erotomanii), a jak się ubiera eksponując inne wdzięki? No cóż: prosi się o to, by były one podziwiane, taki sygnał wysyła ("patrz na to co odsłaniam") i nie ma się co oburzać, jeśli następuje po nim sprowokowana reakcja.

Niepokojące jest jedynie, że podobne pomysły i interpretacje pewnych zachowań lubią podchwytywać, czytający przecież gazety, politycy. Nowelizacja Kodeksu Karnego to przecież bułka z masłem. Potem jedynie czekać, jak każdy nieuwieńczony sukcesem flirt, nieudana próba podrywu itp. kończyć się będzie na sądowej wokandzie, gdzie za "natarczywe spojrzenia" będzie się ludzi penalizować. Biada wtedy nam wszystkim, bo przyrost naturalny już mamy mały, a jak tu dzieciska robić, jak strach wyrazić spojrzeniem zainteresowanie inną osobą.


 ibsen82, czwartek, 16 grudnia 2010;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz