niedziela, 11 grudnia 2011

Eeee? Dowód?

Raduj się ciemny ludzie, bo oto Polska wreszcie w czołówce! Tak, tak liderujemy nie tylko w statystykach krajów z najbardziej ograniczoną wolnością gospodarczą, najbardziej nietolerancyjnych dla mniejszości i z największą liczbą katolików. Oto dumnie kroczymy na szpicy europejskiej awangardy państw wprowadzających tzw. e - dowody.

Pierwszy elektroniczny dowód tożsamości ma zostać wydany 1 stycznia 2011. Zgodnie z doniesieniami prasowymi, sam dowód ma się niewiele (?) zmienić. Zniknie z niego rysopis i adres oraz wzór podpisu, a docelowo ma zastąpić wszystkie inne dokumenty - legitymacje szkolne, legitymacje ubezpieczeniowe, karty dostępu do służby zdrowia. Na chipie w który wyposażony będzie dokument ma znaleźć się elektroniczny wzór podpisu i cyfrowe zdjęcie, oraz różne inne dane osobowe, a docelowo umożliwiające biometryczną identyfikację osoby informacje, czyli stosowane już w paszportach: skan siatkówki oka i odcisku palca.

W gruncie rzeczy nic tylko się cieszyć. Portfele nam się odchudzą, a i kieszenie spodni nie bedą zużywały tak prędko, bo mniej w nich trzeba będzie nosić, mnóstwo spraw załatwimy sobie przez internet, bez konieczności stawiania się w urzędzie i oczekiwania w kolejkach. Zupełnie, jak to wyczytałem w jakimś komentarzu pod publikacją na temat chipów RFID, jak w dobrym internetowym banku. Żeby jeszcze poskutkowało to wywaleniem z roboty tak z osiemdziesięciu przynajmniej procent urzędasów... Witaj przyszłości, witaj nowoczesności!

Zaraz, zaraz, piszę tu o jakimś RFID a czytelnik może nie wiedzieć co on za jeden. Skrótowiec ów kryje za sobą angielską (bo i jakążby inną) frazę Radio Frequency ID, czyli urządzenia identyfikującego posługującego się częstotliwością radiową. Ni mniej ni więcej - ktoś dysponujący anteną, znający częstotliwość chipu oraz dysponujący technologią umożliwiającą rozszyfrowanie zapisanych na chipie danych, będzie mógł nie pytając nas o zdanie, ba nie zbliżając sie nawet do nas sprawdzić sobie co my za jedni - w dowolnym momencie. Odległość z jakiej można to zrobić jest obecnie różna, zależna głównie od zaawansowania urządzenia i waha się od kilku metrów, dla czytników komercyjnych (różne firmy testują możliwość montowania chipów do np. każdej paczki z żywnością, tak by nie zachodziła konieczność skanowania kodów kreskowych przy kasie, a tylko przejścia obok czytnika, który w sekundę zidentyfikuje i podsumuje wszystkie produkty) to kilka metrów, wojskowe anteny potrafią ponoć wyśledzić chip z odległości 128 km. Jasna sprawa, że czytniki i programy deszyfrujące naszą elektroniczną tożsamość, będą, czy powinny posiadać wyłącznie uprawnione służby. Znając jednak pomysłowość ludzi i wziąwszy pod uwagę, że przestępcy którym może zależeć na kradzieży tożsamości mogą oferować lepsze stawki niż większość rządowych i samorządowych agencji...

Co będzie to oznaczało dla nas? Obowiązkiem każego obywatela (zgodnie z Ustawą o ewidencji ludności i dowodach osobistyc) jest posiadanie dowodu tożsamości (za uchylanie się od obowiązku grozi grzywna lub miesiąc pozbawienia woności), a innych - niechipowych, zgodnie z przyjętą agendą po 2020 roku już po prostu nie będzie. Choćbym i sobie nie życzył by każdy mój krok był kontrolowany - nie ma takiej opcji. Wyobraźmy sobie taką oto sytuację: wracam wieczorem do domu, obok mnie przejeżdża policyjny radiowóz. Nie musi nawet zwalniać i wie, że taki i taki obywatel, o tej i o tej godzinie był tu i tu. Gdybym zapomniał dowodu, pan oficer policji ujrzy na ekranie, że moje dane się nie spisały - czyli nie ma dowodu, czyli istnieje przesłanka do zatrzymania na 48 godzin w celu identyfikacji tożsamości. Mogę również, chroniąc swoją anonimowość chip próbować unieszkodliwić, co nie powinno stanowić wielkiego problemu przy użyciu niewielkich choćby rozmiarów młotka, ale to własnoręczny strzał w stopę, bo przecież nic już bez funkcjonującego chipu nie załatwię. Wszystko pięknie, na czysto i bez konieczności wszczepiania czegokolwiek pod skórę, bądź tatuowania na dupsku kodów paskowych czym tu i ówdzie się straszy. Nie masz dowodu - nie istniejesz.

Oczywiście, każdy może powiedzieć, że nie ma nic do ukrycia, nic mu to nie przeszkadza, że jego dane są, powszechnie w sumie, dostępne, niech się martwią złoczyńcy i bandyci. Tylko, że morderca działający z premedytacją i mający choćby trochę oleju w głowie i tak dowód zostawi w domu (i jeszcze załatwi sobie tym samym alibi). Ale gdzie tu wolność i prywatność? Od dłuższego już czasu obserwuję w naszym społeczeństwie dwie przeciwstawne sobie tendencje. Z jednej strony z klatek schodowych znikają kartki z nazwiskami lokatorów, z książek telefonicznych adresy prywatnych osób, z drzwi tabliczki z nazwiskami mieszkańców, a z drugiej absolutnie nikt nie prostestuje przeciwko inwigilacji o jakiej się nikomu do tej pory nawet nie śniło i bierzemy na własne życzenie udział w ekshibicjonistycznych orgiach na naszych klasach i facebookach.

Mam również spore obawy jeśli idzie o kondycję psychiczną i zdolność samoograniczania się wszystkich tych służb, które uprawnione będą do gromadzenia i kontroli danych. Nie wolno zapominać, że jeżeli nasze życie uprości się, powiedzmy, dwukrotnie, to wszystkim, żyjącym przecież z inwigilacji służbom jak policja, ABW, AW, UKS, CBŚ ułatwia się zadania czterokrotnie. A na ich czele stoją ludzie powoływani przez polityków. Którzy z kolei rekrutują się spośród środowisk, dla których władza sama w sobie (bo przecież lepsze pieniądze można zrobić w biznesie) jest treścią i sensem życia. Świadomość mocy kontrolowania innych, wpływania na losy bliźnich, przekształcania rzeczywistości i dopasowywania jej do wyznawanej ideologii jest dla polityka tym, czym setka wódki dla pijaka albo czasopismo "Mój maluch" dla pedofila. Dając do dyspozycji tak potężne narzędzie kontrolowania mas, jakim jest dowód z chipem godzimy się na sytuację, którą obrazowo możnaby porównać do wpuszczenia na narkomana na trzydniowym głodzie na oddział opieki paliatywnej i wręczenia mu klucza do sejfu z morfiną, życząc równocześnie powodzenia w uśmierzaniu bólu pacjentów. A przecież zawsze rodzi to ryzyko, że mierząc innych swoją miarą, starając się jak najlepiej wywiązać z obowiązku, zafunduje wszystkim swoim pacjentom nieplanowaną eutanazję.




 ibsen82, sobota, 13 listopada 2010; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz