niedziela, 11 grudnia 2011

Energoprogności kontra wróżbiaże amatorzy

Dojrzałego mężczyznę, niewiele rzeczy powinno wyprowadzać z równowagi. Wychodząc dziś na lekcję języka francuskiego, zajrzałem od niechcenia do swojej skrzynki pocztowej. Pośród pół metra szcześciennego różnorakiego śmiecia, znalazłem kopertę od mojego dostarczyciela energii - firmy o nazwie Tauron (co nieco mnie zdziwiło, gdyż umowę podpisywałem z Enionem, ale po pobieżnej lekturze załączonego listu uspokoiłem się, bo jak wyjaśniał jego autor, firma po prostu zmieniła nazwę). Gdy rzuciłem okiem na to ile mam zapłacić, z wrażenia pośliznąłem się i runąłem twarzą w psie gówno, które z pierwszymi roztopami wychynęło spod śniegu.

Jak się okazało, do zapłacenia mam 512 złotych i ileś tam groszy. Powiecie: trzeba było oszczędniej z energią, panie, świetlóweczki pomontować , lodówkę na mniej energożerną wymienić...

Fakt, że muszę zapłacić za usługę, czy towar który nabyłem, mnie nie bulwersuje. Zasypiało się przy załączonym świetle, zapominało żelazko wyłączyć - trzeba płacić. To czy cena energii jest duża czy mała - to temat na inny felieton.

Żeby zrozumieć moją irytację i przy okazji szok, należy się cofnąć o nieco ponad rok, kiedy podpisywałem umowę ze wzmiankowanym już dostarczycielem energii. Udałem się wówczas do Terenowego Odziału Handlowego Enionu w moim mieście i w kilkanaście minut wspólnie z panem z obsługi klienta spisaliśmy stosowny papier. Wszystko szło gładko i przyjemnie, pośród uprzejmości w których się prześcigaliśmy - on profesjonalny przedstawiciel profesjonalnej korporacji i ja - zadowolony przyszły jej klient.

Kłopot zaczął się, gdy ów korporacyjny, miły wyrobnik spytał jakie deklaruję miesięczne zużycie prądu. Odparłem, że nie mam pojęcia, gdyż jak do tamtego momentu za prąd płacili albo rodzice, albo osoba od której wynajmowałem mieszkanie. Poprosiłem zatem grzecznie o jakieś dane statystyczne ileż to jednoosobowe gospodarstwo domowe przeciętnie prądu zużyć może. Odpowiedź, wcale precyzyjna brzmiała: "Bardzo różnie" - kiwałem głową ze zrozumieniem, bo jest to, było nie było, prawda. Przeformułowałem więc pytanie i zapytałem raz jeszcze o zwykłą, matematyczną średnią, która, jak wie każde dziecko, jest prostą sumą podzieloną przez ilość czynników składających się na nią. Pan przestał być nagle miły, zaczął stękać, niczym czterolatek na nocniku, po zjedzeniu dwóch kilo jagód i mówić o wszystkim, tylko nie tym o co go zapytałem. Widząc, że w ten sposób niedaleko zajdę, zacząłem strzelać: "Sto złotych? Pięćdziesiąt?" - gościu jak się był zaciął, takim zaciętym pozostał. Dotarło do mnie, że musiałbym zacząć rwać mu paznokcie kombinerkami, by wydusił z siebie cokolwiek więcej niż postękiwania i kręcenie głową. Gdy w końcu strzeliłem mówiąc, że zostawimy pięćdziesiąt, chłopisko wydusił z siebie, że OK może być i jeśli może cokolwiek powiedzieć, to że jest to taka dość sensowna kwota miesięcznego zużycia prądu. Machnąłem na to wszystko ręką - miałem wówczas poważniejsze sprawy na głowie i pracownika Enionu zatrzymałem w pamięci na okazję piwnych anegdot.

Czas mijał spokojnie, wpłacałem co miesiąc po 50 złotych. W końcu dostałem rozliczenie z którego wynikało, że przez cztery miesiące nie muszę płacić nic, a potem przelewać po osiem złotych. Zdziwiłem się, bo choć w moim nowym lokum jeszcze nie mieszkałem, ale robiłem remont - a to oznaczało, że wiertarki, szlifierki i grzałka do kawy chodziły od rana do nocy. Ale nic to. Obawiałem się tylko, że będę musiał dopłacić dużo więcej, gdy w końcu zamieszkam w swoich czterech kątach.

Kolejny okres rozliczeniowy, gdy mieszkałem już sobie w najlepsze, powitał mnie niedopłatą w wysokości 3,35 i prognozą na 12,36 PLN miesięcznie. Wtedy zwątpiłem i zacząłem na poważnie zastanawiać się o co chodzi ludziom, narzekającym na wysokie ceny energii elektrycznej. Niestety radość moja trwała tylko do dziś.

Co więcej, zakład energetyczny, przewiduje moje zużycie prądu w nadchodzącym półroczu na 23 złote z hakiem miesięcznie. Jak to się ma do tego co deklarowałem podpisując umowę? Szczególnie, że moja prognoza wzięta kompletnie z pały była dalece bardziej dokładna niż kwity którymi zaskakuje mnie co pół roku Enion (Tauron). Doszło do tego, że na następne rozliczenie, będę czekał bardziej niecierpliwie, niż moja babcia na "M jak miłość".

Żeby nie być gołosłownym: policzyłem swoje średnioroczne zużycie prądu w ciągu roku - wyszło 58 złotych na miesiąc. Oznacza to, że machnąłem się o niecałe 20 procent, a nie jak specjalista, który sporządzał moje zestawienie o 400 i teraz miałbym niedopłaty 100 złotych a nie 500. Rząd wielkości z grubsza taki, jakby naczelny meteorolog kraju wydał w styczniu ostrzeżenie przed upałami.

Wydaje mi się, że zakłady energetyczne prognozy powinny zostawić IMiGW, trochę zaufać swoim klientom, a nie stawiać ich w kłopotliwej sytuacji - z widmem płacenia na raz półrocznego rachunku za prąd, tylko dlatego, że jakiś idiota pomylił się w swoich ocenach. Może zamiast speców siedzących przy komputerach zatrudnić dobrą wróżkę? Albo wysyłać po prostu zestawienie raz na rok, bez prognoz i mydlenia oczu.

Ciekaw też jestem po jakim czasie będę musiał się udać po świeczki jeśli zacznę regularnie płacić co miesiąc po 70 złotych (prognoza plus to co jestem winny). Ciekaw, bo byłby to przykład bardzo równego traktowania się kontrahentów - oni wystawiają fakturę za błędną prognozę, a ja płacę tyle, ile uważam, że powinienem płacić.


 ibsen82, środa, 24 lutego 2010; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz