niedziela, 11 grudnia 2011

Krucafuks

2 kwietnia 2005 roku o godzinie 21.37 religijny szał ogarnął bez wyjątku wszystkich. Właściciel lokalu w którym mieściła się knajpa, gdzie oblewałem czyjeś urodziny, zadzwonił do dzierżawcy i powiedział, że jeśli nasza impreza nie skończy się w ciągu 20 minut to rozwiązuje umowę najmu. Roztrąbiły się samochody, zastępy wiernych, domagających się aby wpuścić ich do domu Pana zaczęły szturmować rozdzwonione kościoły . Jeden z moich współbiesiadników, u którego alkohol wywołał religijną ekstazę, zaczął nam się zwierzać, że myślał na poważnie o pójściu do seminarium duchownego - zapominając przy tym, jak pyskował w trakcie pielgrzymki Papieża, gdy władze zakazały sprzedaży piwa. Wszyscy już wiedzą o co chodzi? Nie?

Obłęd trwał jeszcze dwa dni. W telewizji, zalewając się łzami, Kraśko powtarzał co chwilę jedno i to samo, gazety następnego dnia ukazały się jakby ktoś nagle zakosił wszystkie zapasy kolorowych farb drukarskich, a flagi zjechały do połowy masztów. Kibice Wisły zawarli sztamę z tymi od Cracovii, moja (naonczas przyszła, a obecnie już była), biseksualno - libertyńska dziewczyna ramię w ramię z dewotkami od Giertycha gnała na Błonia w Krakowie by postawić świeczkę - ku pamięci. Dzień pogrzebu pierwszy katolik Kwaśniewski ogłosił wolnym od pracy i nad trumną w Watykanie pojednał się z Wielkim Elektrykiem. W godzinę pogrzebu, moje rodzine miasto wyglądało jakby ktoś rozpylił w powietrzu gaz musztardowy i wszyscy prysnęli do schronów. Jacyś nawiedzeni dziennikarze wymyślili pokolenie JP II (czyt. dżejpi tu), a jeszcze tydzień później o godzinie śmierci Jego - ni stąd ni zowąd rozwyły się klaksony religijnych automobilistów.

4 grudnia 2009, 13.12, Barbórka. W knajpie, niezbyt nawet odległej od miejsca gdzie zastały mnie Hiobowe wieści cztery lata wcześniej, zamówiłem obiad. Mintaja z surówką z kiszonej kapusty. Trzeba było na niego chwilę poczekać, toteż zamiast przyglądać się sponiewieranym już nieco (mimo wczesnej pory) górnikom, sięgnąłem po wiszącą w kącie Wybiórczą. Gdzieś w okolicach drugiej, trzeciej strony trafiłem na artykuł pod tytułem (wszystkie cytaty z pamięci, bowiem zapomniałem gazetę ukraść): "Krzyże zaczynają przeszkadzać", na zdjęciu obok jakaś małolata (ładna nawet) i jakiś emo - nastolatek. Z tekstu dowiedziałem się, że łebkom nie podoba się to, że w ich szkole wiszą krzyże. Argumentowali dość sensownie i początkowo odnieśli nawet sukces - dyrektor zgodził się na zdjęcie wszystkich symboli religijnych we wszystkich salach. Gdy jednak sprawa trafiła do prasy, odezwali się absolwenci szkoły, gwałtownie przeciw decyzji dyrekcji protestując. No i mini - wojna religijna (jeszcze z akcentem konfliktu pokoleń w tle) we Wrocławiu gotowa.

Ów wrocławski konflikt, to oczywiście echo po głośnego werdyktu Trybunału Strasbourskiego, który skazał Rząd Włoch na 5 tys. euro kary za umieszczanie krzyży w szkołach. Nie dziwi to, że krzyże wkurzyły młodzież w liceum - ostatecznie to taki wiek, że człowiek się wkurza na różne rzeczy, a potem się dziwi, po co w ogóle to robił. Dziwi, że trzeba było aż Włochów i wyroku w Strasbourgu, żeby im o tym przypomnieć. I irytuje. Brak logiki.

Jestem katolikiem. Dokładnie tak samo jak 95% mieszkających w tym kraju ludzi. A że (podobnie jak i z kilku milionów innych) taki ze mnie katolik jak z przysłowiowej koziej d... trąba - bo ani żyję zgodnie z przykazaniami wiary, ani do kościoła nie chodzę - to inna historia. Mama i tata ochrzcili, posłali do komunii, zagonili do bierzmowania, to znaczy, że jestem katolikiem - tyle, że grzesznikiem. Będę nim tak długo dopóki nie dokonam aktu apostazji (czyli opuszczenia kościoła rzymskokatolickiego -szacunkowo 300 takich aktów w 2009 r). Dziwne byłoby, gdyby przeszkadzał mi symbol religii w której, choćby czysto teoretycznie, jestem. Jeżeli byłbym ateistą, agnostykiem, deistą albo po prostu miałbym to wszystko w nosie (nie ważne, czy z apostazją czy nie) - krzyż literalnie nic nie powinien dla mnie znaczyć - to zwykłe dwa skrzyżowane patyki. A dla prawdziwego ateisty, powinny nieść ze sobą taki sam ciężar gatunkowy jak półksiężyc, yin - yang czy miecz świetlny mistrza Yody z Gwiezdnych Wojen ( w Szkocji ponoć zarejestrowano Jedi jako religię). Ot ozdóbki. Inna sprawa, jeśli jestem wyznawcą któregoś z kultów. I chociaż szczerze wątpię w obecność muzułmanów, czy rycerzy Jedi w owym wrocławskim liceum to jadąc do Arabii Saudyjskiej, gdyby przyszło mi do głowy odwiedzić meczet, zdjąłbym buty, a w synagodze w Tel Awivie nakryłbym głowę. Nawet gdyby miał to być jedynie pusty gest wynikający z dobrego wychowania.

Akcja pośpiesznej "dekrzyżacji" Polski ruszyła. We Wrocławiu uczniowie walczą z krzyżami w swoim liceum, w Warszawie służby drogowe likwidują pamiątki, które poustawiali przy drogach krewni ofiar wypadków.

Proponuję młodzieży licealnej zająć się na przykład nauką, albo imprezowaniem. Przeciwnikom krzyży proponuję, żeby sobie przypomnieli co robili 2 kwietnia 2005 i trochę więcej tolerancji, o której tak głośno krzyczą. A Wyborcza niech przestanie robić ludziom wodę z mózgu. Umieszczenie uchwały polskiego Sejmu, stanowczo broniącej krzyży w Polsce, w niewielkiej, prawie w ogóle nie rzucającej się w oczy ramce - to manipulacja. A na marginesie, to ciekaw jestem, jak wszystkie pamiątkowe dodatki o papieżu - Polaku wpływały na sprzedaż GW.

Na koniec, pomysł na pokojowe rozwiązanie sporu.Liczę na gratyfikację, jeśli wejdzie w życie. Producenci tapet i kafelek, powinni stworzyć kolekcję o nazwie "poprawny religijnie". Na wyrobach umieściliby symbole wszystkich znanych religii, wyznań, a nawet sekt. Koniecznie w centralnym miejscu musiałby znaleźć się liść marihuany jako symbol wiary w Wielkiego Yah. Tylko co na to MEN?


 ibsen82, niedziela, 06 grudnia 2009 , Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz