niedziela, 11 grudnia 2011

Kilka mililitrów spermy - czyli sprawa Piotrusia

Rzecz dzieje się w Polsce, czyli tutaj i teraz. Prawomocnym wyrokiem sądu, po procesie, zgodnie z obowiązującymi procedurami odebrano matce pełnię praw rodzicielskich i przekazano je ojcu - który z całą bezwzględnością przysługujące mu prawo wyegzekwował. Mowa oczywiście o sprawie Piotrusia, którą od kilku dni żyją media.

Ojciec ma przekichane. Ojciec czyli profesor psychologii UG pan J. Cokolwiek by nie zrobił, czegokolwiek nie powiedział, obrócone zostanie przeciwko niemu. Łącznie z profesorskim tytułem, doświadczeniem dydaktycznym i akademickim, które na szpaltach zostanie opisane wyłącznie w aluzyjnym kontekście "wywierania wpływu na wyrok sądu" i niejednoznacznymi sugestiami, że sądowi strona myli się z biegłym. Niemiło pisać, ale chłopu - jeśli nie chce zrujnować sobie życia - nie pozostaje nic innego jak odpuścić. Machnąć na dzieciaka ręką i przehandlować przysługujące mu prawo do opieki, w zamian za zrzeczenie się przez matkę prawa do alimentów. Dlaczego? Jeżeli matka i jej prawnicy dowodzą wszem i wobec, iż między synem a ojcem nie istnieje już żadna więź - to jaki interes ma mieć ojciec w utrzymywaniu na swoim garnuszku obcej osoby?

Sprwiedliwie należy skwitować, że rzeczona więź rzeczywiście może już nie istnieć. W tekście "Kubuś sadysta", który opublikowałem na tym blogu jakieś pół roku temu dowodziłem - jak mi się wydaje dość logicznie - że małe dziecko jest w zasadzie dzikusem, którego relacje z otoczeniem dopiero kształtują jako cywilizowaną jednostkę. Jeśli więc dzieciak przebywał do tej pory głównie z mamą, a ta zapewne powtarzała mu po kilka razy dziennie, że może zostać zabrany do tego pana, który dla mamusi był zły, który krzyczał na nią, czy w trakcie awantur domowych się z nią szarpał - uwierzy w to prędzej czy później i biologicznego ojca, dysponującego choćby i werdyktem wydanym przez UNICEF - znienawidzi.

Prawo jest bowiem skonstruowane w taki sposób, że a priori zakłada, iż dziecku lepiej będzie z matką - ojca redukując do roli inseminatora. Ile jest przypadków, że sąd uznaje prawa ojca i dochodzi do wniosku, że dziecku będzie u niego lepiej niż u matki? Sądzę, że 10 procent jest w tym wypadku górną granicą, a w pozostałych 90 prawa rodzicielskie mężczyzny ograniczają się do spotkań raz na tydzień i comiesięcznego przelewu gotówki. Z tym, że z pierwszego zrezygnować można, a za niedopełnienie drugiego trafia się do paki. Żeby było jeszcze dziwniej - przedmiot sporu, czyli dziecko, do momentu wyjaśnienia sprawy przebywa zwykle z matką, bo to ona, z założenia, lepiej się nim zaopiekuje, dając jej tym samym możliwość kładzenia łebkowi do czaszki dowolnego dziadostwa, które uzna za stosowne.

Obecna medialna histeria w sprawie małego Piotrusia, dowodzi że i wyrok niezawisłego sądu nie jest w państwie prawa czymkolwiek wiążącym. Rozpętanie huraganu na całą Polskę, publiczne ukrzyżowanie człowieka i odpowiednie rozłożenie sympatii przez środki masowego przekazu, jeśli nawet nie doprowadzi do ugięcia się ojca, to bez wątpienia wpłynie na wyrok w drugiej instancji. Temida może i jest ślepa, ale na pewno nie głucha i ze strachu przed posądzeniami o stronniczość następnym razem wyda wyrok zaspokajający oczekiwania "publiczki onej sobaczej".

Przychodzi tylko ze smutkiem skwitować, że brak równouprawnienia w Polsce, o którym tak gardłują feministki, jest faktem - tylko że z przeciwnym znakiem niż Kazia Szczuka i Magda Środa by chciały. Skoro bowiem mężczyzna, który pokłócił się ze swoją partnerką nie ma możności decydowania (nawet w świetle prawa) o dalszych losach kilkunastu mililitrów swojej spermy, która wykiełkowała w łonie kobiety w nowe życie, to coś z tym równouprawnieniem jest rzeczywiście nie tak. Do całej sytuacji najlepiej chyba przystaje filozofia babki Pawlaka z "Samych swoich": Sąd - sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie.

Zresztą, jak już do znudzenia powtarzam i ta sytuacja jest dowodem ciężkiej choroby na jaką cierpi demokracja: przestała być bowiem rządami większości, a stała się rządami słabych, rządami miernot i mniejszości. Od pewnego bowiem czasu, odnoszę wrażenie, że powininem się wstydzić, że urodziłem się białym, heteroseksualnym mężczyzną, gdyż jako taki odpowiedzialny jestem za wszelkie kataklizmy tego świata, z czarną ospą i hemoroidami włącznie. Na murzyna muszę uważać, by nie powiedzieć, że murzyn, na geja, że ciota, a na kobietę, że baba. Do tego przychodzi mi pracować dłużej niż kobietom, a gdy przychodzi do opieki nad moim dzieckiem - nic do gadania nie mam.

Panie profesorze! Odpuść Pan sobie i to nie dlatego, że nie masz Pan racji, ale dlatego, że żal mi Pana, chociaż nigdyśmy się nie spotkali. Szkoda Pańskiego i życia i reputacji.


 ibsen82, poniedziałek, 11 lipca 2011; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz