niedziela, 11 grudnia 2011

Turecki marsz

Gdzieś w okolicach 1990 – 1992 roku, kiedy w Polsce na dobre rozkręcał się kapitalizm, z Zachodu zaczęły trafiać do nas różnego rodzaju techniczne nowinki, stałem się współwłaścicielem, a już co najmniej głównym użytkownikiem cudeńka firmy Commodore: komputera Amiga 500.

Słowo „użytkownik” brzmi dumnie, choć kryje w sobie sporo przesady. Co prawda, przed komputerem spędzałem w porywach do 8 – 10 godzin dziennie, głównie grając - czemu nie ma się co dziwić, bo trudno od dziesięcioletniego szczenięcia wymagać by czerpało przyjemność z zabaw arkuszami kalkulacyjnymi czy edytorami tekstów.

Jedną z gier, która na długie miesiące wyrwała mnie spośród żywych, była „Civilization” autorstwa Sid'a Meiera. Sądzę, że większości tytuł jest znany – koncepcja fabuły osnutej wokół budowy cywilizacji od epoki kamienia łupanego po loty kosmiczne przyjęła się i co parę lat na rynku pojawiały się kolejne odsłony. Przyjęła się tak dalece, że obecnie przy nazwie stoi już chyba rzymska piątka, a dodatków i uzupełnień ukazało się przynajmniej drugie tyle.

W miarę rozwoju akcji, gdy gracz napotykał przedstawicieli konkurencyjnego narodu, uruchamiał się interfejs dyplomatyczny: animowana twarz historycznej postaci, a w tle muzyczka. Początkowo sądziłem, że dobywające się w tle dźwięki, to każdorazowo hymn istniejącego w rzeczywistości narodu. Z błędu wyprowadził mnie wujek, który w 1989 naturalizował się na Niemca i przy jakiejś okazji poinformował mnie, że melodia akompaniująca portretowi Fryderyka II czymś tam jest, ale na pewno nie "Deutschland Deutschland uber alles".

Dziwnie działa ludzka pamięć - wyrzuca ważne fakty, a utrwala i przywołuje rzeczy pozbawione większego znaczenia. Historia ta przypomniała mi się bowiem po prawie dwudziestu latach w pociągu Deutsche Bahn jadącym z Dortmundu do Hamburga, gdym chciał się odciąć od otaczającego świata i w spokoju poczytać. Rolę zagłuszacza szumu miał spełnić odtwarzacz mp3 i nagrany na nim album "The classic experience". Słuchawki w uszach, nos w gazecie, i nagle, nieproszenie wsącza się ten sam, znany motyw z przedpotopowej gry strategicznej... Poglądam na wyświetlacz, bo przecież rozwiązanie dawno już zapomnianej, a nigdy nie rozwiązanej zagadki wisi mi na smyczy na szyi i samo się prosi o odkrycie. Starczy ruszyć ręką i skierować nań oko.

Ruszam zatem ręką i kieruję okiem, niechętnie, bo oto kolejny sekret dzieciństwa ma stracić nimb tajemniczości, aurę niesamowitości i sekret niedopowiedzenia. Cóż, dziewice chyba czują się podobnie. I analogia tym bardziej na miejscu, bo sekundę później przekonuję się, że jednak było warto stracić coś, by zyskać jeszcze więcej.

Kompozytor: W.A. Mozart, tytuł: "Turecki Marsz".

Tu mógłbym uciąć. Wyrobiony obserwator życia społecznego, a w zasadzie każdy, kto ma jakąkolwiek styczność ze środkami masowego przekazu, już czuje tą ironię, ten zamierzony, czy nie - trudno powiedzieć - przytyk na jaki pozwolili sobie twórcy "Civilization".

Angela Merkel ogłosiła niedawno światu, że polityka multikulturowa w Niemczech odniosła porażkę i że muzułmanie powinni się czym prędzej asymilować. We Francji sondaże dają p. Marine Le Pen (która dość wyraźnie daje do zrozumienia, że na więcej muzułmańskich imigrantów Francja nie może sobie pozwolić) około 25% poparcia. Przekonanie o grożącej nam, kulturowo obcej, inwazji jest tak powszechne, że nawet bardzo rozsądni ludzie, z którymi miewam do czynienia mówią głośno o zalewających nas "kolorowych". W internecie - pełno pesymistycznych filmików, prezentacji - przepowiedni; o wojnach religijnych, o gwałconych w przyszłości chrześcijankach przez prymitywny żywioł islamskich mudżahedinów, o obowiązkowej nauce Koranu w szkołach... Katastrofizm i ksenofobia.

Czy w istocie jest aż tak strasznie? Czy rzeczywiście wkrótce na kościołach zamiast krzyży pojawią się półksiężyce? Fakty są następujące: Turków w Niemczech żyje około 3 milionów (na 81 mln mieszkańców). Muzułmanów w ogóle, na terenie Unii Europejskiej zamieszkuje jakieś 22 miliony (na nieco ponad pół miliarda mieszkańców w ogóle). To w sumie nie tak wiele, bo raptem 4,4%. Czy taka, nawet bardzo dynamicznie rozwijająca się mniejszość jest w stanie realnie zagrozić Europie? Czy w istocie, jest się czego obawiać?

I tak, i nie. Jeśli wziąć pod uwagę ostatnie tendencje, to faktem jest, że większość przyrostu naturalnego na terenie UE odbywa się za sprawą imigrantów i ich rodzin (pisze się nawet o 85% przyrostu generowanego przez imigrację). Faktem jest też, że spora z nich część żyje w swoich diasporach, jest przywiązana tak do religii, jak i obyczajów niejednokrotnie stawiając je ponad zastanym w nowym miejscu zamieszkania prawem. Zaznaczyć przy tym należy, że chyba jedynie dla Europejczyków Muzułmanie stanowią jakąś jedną, homogeniczną i zmierzającą do jakiegoś z góry umyślonego celu grupę. A przecież równie dobrze, skoro sprowadzamy Turków, Egipcjan, Kurdów i Berberów do wspólnego mianownika moglibyśmy postawić znak równości między Polakami, Francuzami i Brazylijczykami. W końcu wyznajemy tą samą religię. Zastanowić się należy, czy żyjący w Europie Muzułmanie długo będą w stanie zachować kulturową niezależność, mimo że są tak naprawdę kroplą w morzu cywilizacji europejskiej.

Nasuwają się dwie hipotezy, czy też prognozy możliwego rozwoju zdarzeń. Horyzontu nie jestem w stanie określić, ale przypuszczam, że któryś z tych scenariuszy ziści się jeszcze przed końcem tego stulecia.

Po pierwsze:

Muzułmanie, nie Marsjanie można zatem domniemywać, że ogólne prawidła dotyczące rozwoju demograficznego społeczeństw dotyczą również ich. A te mówią, że w społeczeństwach wysoko rozwiniętych rośnie długość życia jednostki, przy równoczesnym zmniejszeniu się ilości przychodzących na świat dzieci, co w efekcie daje mniej więcej stałą liczbę ludności (przyrost naturalny bliski zeru). Póki co, Muzułmanie mieszkający w Europie, którzy tyle co się do niej sprowadzili, funkcjonują na zasadzie "zachłyśnięcia się" łatwością bytowania w warunkach dobrobytu: trafili do świata, gdzie nie umiera się w młodym wieku, gdzie służba zdrowia jest ogólnodostępna i na wysokim poziomie, gdzie lekarze są w stanie ocalić chore dziecko; mimo tego realizują wciąż, siłą rozpędu (i rzecz jasna nieświadomie) strategię demograficzną właściwą dla środowisk z których się wywodzą: płodzą dużo potomstwa. Sądzę, że tendencja ta, o ile nie będzie przybywać nowych imigrantów - ulegnie wyhamowaniu i rozmiar przeciętnej muzułmańskiej rodziny nieznacznie tylko będzie się różnił od europejskiej. Czemu miałoby się tak stać? Ekonomia. Utrzymywanie wielkiej rodziny wiąże się z wielkimi kosztami, a na takie przeciętny zjadacz chleba nie może i nie chce sobie pozwolić - świat bowiem kusi różnymi nowinkami, a za te płaci się brzęczącą monetą - o czym dalej.

Po drugie:

Muzułmanie mieszkający w Europie przypuszczalnie zaczną się "rozwadniać", mieszając się z ludnością tubylczą. Jak wiadomo miłość jest ślepa i głucha, nie ogląda się na religie, politykę i inne duperele. Potwierdzać to zdaje się teoria konwergencji, która mówi, że kultury po jakimś czasie się przenikają lub są "twórczo adaptowane" i ludzie dobierają sobie z nich to co im najbardziej pasuje. Przykład? Proszę sobie odpowiedzieć na pytanie, jakie jest najpopularniejsze obecnie w Polsce danie typu fast food. Prasłowiańska pizza i staropolski kebab - nieprawdaż? A w Londynie widziałem ostatnio restaurację polsko - libańską. Muzułmanie też, wbrew pozorom nie są wcale tacy zamknięci na zachodnie nowinki: niedawno zdarzyło mi się pić wino z turczynką, widziałem młode dziewczyny w chustach na głowach, ze słuchawkami od iPodów, a w jakiejś gazecie czytałem artykuł o młodych wyznawcach islamu, którzy to wypowiadali się jakich wybiegów używają kryjąc się z uprawianiem przedmałżeńskiego seksu przed rodzicami. Czy czegoś nam to ukrywanie się nie przypomina? Czy przypadkiem wciąż, w małych tradycyjnych katolickich społecznościach dziewczęta "nie chcą" przed ślubem? A pamiętajmy, że świat przyszłości, przynajmniej taki jak się teraz rysuje, nie jest światem małych społeczności. Współczynnik urbanizacji w Europie waha się od 48 (w Portugalii) do 96,5 (w Belgii), co oznacza, że w Belgii na 100 mieszkańców 97 mieszka w miastach. A poza tym, czyż nie żyjemy w globalnej wiosce?

Faktem jest też, że jeśli zapaść demograficzna wśród społeczeństw europejskich będzie się utrzymywać - odsetek ludności muzułmańskiej na pewno wzrośnie. Jeśliby nawet przyjąć, że liczba Muzułmanów w Europie będzie się podwajać raz na trzydzieści lat (czyli będziemy mieć do czynienia z eksplozją demograficzną) to dopiero za ponad pół wieku ich liczba sięgnie jakichś 25% całej populacji. I, można sądzić, zatrzyma się na tym poziomie. Bo konsumpcjonistyczny, dekadencki i sybarycki styl życia Europejczyków ma pewien nieodparty urok, który i ich uwiedzie - bo jest wygodny, nie wymaga wyrzeczeń, wiele wybacza i na wiele pozwala. I będziemy sobie razem wymierać w naszym europejskim raju. Tylko fenotyp przeciętnego Europejczyka się zmieni. Skóra, włosy i oczy pociemnieją, a niebieskooka blondynka, będzie wzbudzać na ulicy sensację nie mniejszą niż tą, którą dziś wzbudza Arab w burnusie na ulicy w Kutnie. W Paryżu i Londynie wszyscy już zdążyli się do nich przyzwyczaić.


 ibsen82, wtorek, 22 marca 2011; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz