niedziela, 11 grudnia 2011

Marudzenie zgreda

Powiedzieć, że obyczaje Polaków na przestrzeni ostatnich dwudziestu – trzydziestu lat się zmieniły, to jak odkrywczo stwierdzić, że słońce świeci, ogień parzy, a pies ma cztery nogi i szczeka. Czy zmieniają się na lepsze, czy gorsze – stwierdzić już trudniej, gdyż w sferze kultury każde oceniające twierdzenia, siłą rzeczy, są zawsze mocno subiektywne.

Niemniej jednak: z sondaży przeprowadzanych w połowie lat dziewięćdziesiątych wynikało niezbicie, że przeciętny mężczyzna – Polak bierze pół prysznica tygodniowo. Najnowszych danych statystycznych nie mam, ale z racji wykonywanego zawodu przebywam bardzo często w towarzystwie wielu różnych, przypadkowych osób i jeśli uznać nos za przyrząd badawczy – sytuacja bardzo się poprawiła. Podobnie jak nie widzi się już Pań z nieogolonymi nogami i niedepilowanymi pachami (choć to kwestia gustu). Polacy nie palą już na ogół gdzie popadnie, ubierają się raczej dobrze, nie plują na ulicach i w ogóle jakby się nieco ucywilizowali. W restauracjach i sklepach obsługa na ogół miła i kompetentna, nawet na drogach mniej chamstwa i kozactwa (jakkolwiek w tym punkcie byłbym ostrożny – stety niestety – ale jest to w dużej mierze zasługą tego, że po naszym pięknym kraju nie ma po czym jeździć i wszyscy, sprawiedliwie, sterczą w korkach). Zapadnaja Jewropa zastukała do naszych drzwi i bez wahania je uchyliliśmy.

Różowo jednak nie jest i to mimo, iż acan Ziutek, swojsko pachnący potem i skarpetami i imć. Zdzichu z sarmackim wąsem i takimże brzuszkiem przechodzą zwolna do lamusa, zastępowani, przez wygolonych, wypachnionych i wysportowanych Józefów i Zdzisławów. Żyjemy w kraju rozwijającym się, obiema garściami biorącym ze skarbnicy cudów techniczno – marketingowych. Takich choćby jak quad i telefon komórkowy. Z których nauczyliśmy się już korzystać – w sensie ich obsługi, ale jeszcze nie dotarło do nas jak używać ich – i nie być przy tym uciążliwym dla bliźnich.

O quadach i generowanych przez, a w zasadzie ich właścicieli problemów przeczytałem w bielskim dodatku „Wybiórczej” w tekście cokolwiek egzaltowanym acz dotykającym sedna sprawy. Bo niestety jest jak autorka pisze: quady i crossy jeżdżą po Beskidach i nie tylko, po terenach Lasów Państwowych i prywatnych polach, niszczą ścieżki, płoszą zwierzynę, hałasują i smrodzą. I w rurze wydechowej mają kary za wjeżdżanie pojazdami mechanicznymi na teren lasu, bo dla osoby którą stać na zabawkę za kilka tysięcy pięćdziesięciozłotowy mandat jest przysłowiowym śmiechem na sali.

Najciekawszą częścią artykułu były jak zwykle komentarze. Vox populi podzielił się na trzy frakcje.

W skład pierwszej wchodzili zwolennicy prywatnej inicjatywy i, pomijając jego radykalizm, zaprezentowali chyba najskuteczniejsze rozwiązanie problemu, które streścić można francuskim stwierdzeniem perdre la tete, którego praktycznym zastosowaniem miałoby być rozwieszanie stalowych linek na wysokości szyi potencjalnego zakłócacza spokoju i ciszy.

Drugą grupą byli sami quadowcy, którzy uważali, że przecież nic takiego się nie dzieje i nikomu nie szkodzą. Co bardziej porywczy odgrażali się „prywaciarzom”, a bardziej racjonalni domagali się tworzenia torów, gdzie mogliby kultywować swoje hobby.

Trzecia grupa, legaliści, twierdziła, że trzeba po prostu zwiększyć karę za naruszanie zakazu jeżdżenia po lesie, a pozyskanymi w ten sposób środkami zasilić budżety gmin.

Sądzę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby pośrednie: legalno – prywatne. Poustawiać tablice na drogach wjazdowych do lasów i napisać na nich: „Zakaz wjazdu – stalowe linki rozwieszone w poprzek drogi”. I jak ktoś chce jechać – niech jedzie.

Drugi z wynalazków, podbijającym serca Polaków, a używanym w dość dziwaczny sposób, jest komórka. Nie mam zamiaru się czepiać telefonicznych pogaduch w środkach transportu, ani rozmów przy stoliku restauracyjnym. Ostatecznie telefon jest po to, żeby przezeń rozmawiać. Ale...

Przejechałem się ostatnio autobusem PKM Jaworzno. W Mysłowicach wsiadła jakaś dziewczyna w wieku gimnazjalnym. Poza komórką przylepioną do ucha nie miała chyba nic. Rozmowa, którą prowadziła, należała do nadzwyczaj rozbudowanych. Z piętnastoletnich ust padło kilkakrotnie: „no óię ci” i „no yam am”, co jak się domyśliłem miało znaczyć: „Mówię ci” i „Byłam tam” (że młodzież traci zdolność artykułowanego wypowiadania swoich myśli, jest tematem na inny raz). Dziewczę dokończyło konwersacji i odtworzyło na komórce jakiś polski hip – hop. Nie wytrzymałem i wyszedłem na zgreda - mówiąc jej, że nie mam ochoty słuchać tej muzyki i w związku z czym proponuję użycie słuchawek bądź wyłączenie urządzenia. Wywróciła oczy, że ujrzałem drugą stronę gałki ocznej i odwróciła głowę – poza tym nie reagując. Dopiero gdy nieco ostrzej powtórzyłem prośbę – usłuchała.

Babski bokser ze mnie, bo gdyby był to dwumetrowy wyrostek – pewnie bym nie zareagował ze strachu o integralność twarzy. I tu docieram do clou.

Przemiany obyczajowe, które zaszły w polskim społeczeństwie nie zmieniły drzemiącego w nas buractwa. Nadal guzik nas obchodzi, czy komuś przeszkadzamy, czy nie robimy czegoś uciążliwego. Chłopa ze wsi można wygonić – wsi z chłopa, nigdy.

Burakami jesteśmy nadal, ale zmieniliśmy się w buraków świadomych. Z jednej strony – nie pozwolimy sobie zwrócić uwagi, a jeśli już, reagujemy najczęściej mówiąc: a gdzie to jest napisane, albo wywracając oczy. Z drugiej strony – boimy się innym zwracać uwagę: czy to w trosce o własne zdrowie, czy to sądząc, że to inni, a najlepiej uprawnione służby, są od pilnowania porządku. Nie żyje już moja babcia (rocznik 1925), która wsiadając do zatłoczonego tramwaju potrafiła powiedzieć na głos do siedzących młodzików: „Siedźcie, siedźcie, na starość sobie postoicie”.

Bo niezależnie od faktu, czy jestem zapalonym quadziarzem, czy psychofanem dowolnego gatunku muzyki – powinienem pamiętać, że może jeżdżąc moją hałaśliwą maszyną po czyimś gruncie, albo po wspólnym lesie i psuję innym wypoczynek, jak i powinienem mieć na względzie, że inni niekoniecznie muszą dzielić moje muzyczne pasje.

Jeśli chcemy budować społeczeństwo obywatelskie – musimy uczyć się wzajemnie szanować, dbać byśmy potrafili sami między sobą załatwiać sporne sprawy i nie mieszać do tego Państwa. Ono co najwyżej wszystko spartoli.

Zacznijmy znów ze sobą rozmawiać. Twarzą w twarz, odważnie. Choćbyśmy się mieli przy tym kłócić.


 ibsen82, środa, 11 maja 2011; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz