niedziela, 11 grudnia 2011

Mózgu degeneracja

Trudno o coś bardziej psującego się niż pamięć. Nie mam na myśli pendrive, twardego dysku, czy pamięci komputerowej, tylko tą naszą zwykłą, ludzką pamięć przechowywaną na ogół w głowie. Obrazy z dzieciństwa, nazwiska znajomych, daty, numery telefonów, wspomnienia wakacyjne, znaczenia słów, bądź też słowa z niegdyś znanych języków obcych, wzory matematyczne i fizyczne, symbole chemiczne, tytuły przeczytanych książek, obejrzanych filmów, pojemności silników ulubionych samochodów... Wszystko to ( i jeszcze więcej) ma tendencję do wyparowywania z naszej głowy w tempie nie ustępującym rychłości z jaką paruje kropla wody rzucona na rozgrzaną patelnię.

Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie to diablo frustrujące. Gdy kończyłem liceum, byłem w stanie bez większego wysiłku wymienić z pamięci cały poczet królów i książąt polskich łącznie z datami ich panowania, wyrecytować z pamięci kilka wierszy, podać wzór na punkty przecięcia paraboli z osią x. Dziś, ledwo kołacze mi, że Polska kiedykolwiek była monarchią, a żeby przypomnieć sobie jak nazywało się to wygięte coś, co przecinało się z układem współrzędnych musiałem rzucić okiem do wikipedii.

Wczoraj czytałem "Rasę drapieżców" - ostatnie teksty Lema. W jednym z felietonów pisze: "Po osiemdziesiątce mózg ludzki bezpowrotnie obumiera, objawia się to tak, że nie potrafi sobie przypomnieć pewnych prostych faktów - uciekają nazwiska, zapomina się całych systemów filozoficznych". Dobre nieba - chciałem krzyknąć, gdy to przeczytałem - a ja nawet nie mam trzydziestki!

Powyższy fragment może i byłby zabawny, gdyby nie to, że jest boleśnie prawdziwy. Lemowi zapomniało się po osiemdziesiątce, o czym pisał Hegel, a ja mylę to nazwisko z producentem środków czystości. Gdzie i co jest nie tak, że mimo iż jestem człowiekiem wykształconym - jestem tak strasznym głupcem? Dlaczego zapominam tak szybko, tak wiele? Dotarło do mnie w końcu rozwiązanie. Spieszę je wyartykułować - nim go, cholera, zapomnę.

Z wrodzonego lenistwa zacząłem się oczywiście najpierw głaskać po główce: "nie jest tak źle, przecież pamiętasz w pracy o wszystkim, o czym powinieneś pamiętać, pamiętasz nazwiska ludzi z którymi masz na co dzień do czynienia. Łeb nie biblioteka, nie archiwum i nie HDD o pojemności 1,2 terabajta". Nagle olśniło mnie, że to przecież HDD i jemu pokrewne zrobiły nam nieładny kawał.

Nie jestem ani neurologiem, ani psychiatrą, ani nawet psychologiem. Nie wiem literalnie nic o tym jak nam tam działają jakieś synapsy pod czaszką, nie wiem gdzie się co gromadzi w głowie. Nie wiem jak to się dzieje, że coś zapamiętujemy w sensie fizycznym, biologicznym, czy chemicznym. Mogę sobie to jednak jakoś tam wyobrażać i wiem, że ludzie od kiedy wymyślili, że za pomocą fizycznego znaku można przedstawić informację - robią to, piszą, archiwizują, składują. Komputery nam to ułatwiają i choć przykro to pisać - ułatwiają za bardzo. Jeśli bowiem zapiszemy jakąś informację na dysku twardym - przykładowo: "Moja dziewczyna urodziła się 4 sierpnia", to będzie ona tam leżeć, póki dysku korozja nie pożre, albo się nie rozmagnesuje. Co więcej, mogę użyć komputera, aby mi przypomniał trzeciego sierpnia, że następnego dnia mam złożyć życzenia. Gdybym chciał przypomnieć sobie kiedy indziej niż w jej wigilię jaka to data, a przypadkiem nie pamiętam gdzie umieściłem tą informację wklepuję w wyszukiwarkę frazę: "urodziny mojej dziewczyny", a komputer po chwili szyderczego grzechotania swoimi elektronicznymi flakami wypluje mi datę. Wyobraźmy sobie cały zabieg bez komputera. Biorę kartkę papieru i notuję na niej: "4 sierpnia - urodziny mojej dziewczyny". Wymaga to pewnego wysiłku (najpierw muszę skołować długopis i kartkę - bo w 2010 roku niekoniecznie musi to być sprzęt leżący w każdym domu), następnie kartkę trzeba gdzieś schować, mając świadomość, że jeśli zapomnę gdzie, to tylko Harry Potter z zaklęciem "Accio" może mi przyjść z pomocą w potrzebie. Gdy już tak się namęczę tym świadomym zapamiętywaniem - prawdopodobnie obejdę się i bez kartki, gdybym jednak zapomniał, to czeka mnie kolejny "task" - kradzież dowodu osobistego oblubienicy, bądź powtórne zapytanie się jej o dzień, w którym zaszczyciła świat swoją obecnością. Jedno i drugie dość karkołomne (drugie szczególnie, gdy dziewczę postanowi wybić datę alfabetem Morse'a dowolnym ciężkim przedmiotem na mojej pustej pale) wymagające działania świadomego i mozolnego, wtedy by nie narażać się na kolejne nieprzyjemności uznajemy, że łatwiej po prostu zapamiętać.

Jak z powyższego może wynika (a może nie), kluczową kategorią zapamiętywania, jest wysiłek włożony w zdobycie informacji, czas jaki poświęcimy na jej zdobycie i ewentualny ból oraz wyrzeczenia, które musieliśmy znieść by informację zdobyć. Pokusić możnaby się o stwierdzenie, że im trudniej nam się czegoś nauczyć (coś znaleźć), tym dłużej to zapamiętamy. W tym przypadku zapamiętywanie jest funkcją lenistwa i może zostać opisane w kategoriach ekonomicznych: "nie chce mi się (lenistwo) tracić raz jeszcze tyle czasu (ekonomia) na zdobycie tej informacji". Co bardziej cenimy i co wyrzucimy z mniejszym żalem? Jabłko za 75 groszy, które kupiliśmy sami nie wiedząc po co, a które się zepsuje, czy nowego iPoda za 1000 złotych?

Wikipedia, Google, przypominajki o datach urodzin na portalach społecznościowych - ułatwiają korzystanie z dorobku naukowego, pseudonaukowego i nienaukowego ludzkości z przyległościami. Owszem, ale dla naszej pamięci, jeśli chcemy ją traktować jako platformę startową dla erudycji, wiedzy ogólnej itp. robią krecią robotę - łatwością dostępu do wiedzy nakłaniając nas do pamięciowego nieróbstwa i niedbalstwa. Wiemy, że ta informacja gdzieś tam sobie leży, wiemy, że wstukując na klawiaturze odpowiedni układ znaków do niej dotrzemy, wiemy również, znając o tyle o ile logikę systemu - jak do tej informacji ponownie dotrzeć. Nie musimy się nawet kłopotać o pamiętanie informacji, konkretów choćby najbardziej płytkich i ogólnych. Przykład? Bardzo proszę: Zadanie: Jak nazywał się brat jednego z głównodowodzących w bitwie pod Grunwaldem? podpowiedź: "rycerze w białych płaszczach z czarnymi krzyżami". Dotarcie do odpowiedzi (Konrad) zajmuje dokładnie jedno "kopiuj - wklej" i trzy kliknięcia. O czym muszę pamiętać? Jaki jest adres google i co to jest wikipedia. Gwarantruję, że jutro nie będę już pamiętał o Konradzie von Jungingen, ani tym bardziej o tym o co chodziło w bitwie pod Grunwaldem. Gdybym miał zdobyć tę informację środkami tradycyjnymi zajęłoby mi to pewnie więcej czasu - musiałbym przekopać się przez historię średniowiecza, encyklopedię, a może nawet obejrzeć jakiś obraz.

Gdy zastanawiam się nad pamięcią, muszę (trawestując Woltera i ubierając się nieco w piórka) wepchnąć palec do cudzego kompotu. Nie bez winy jest niestety współczesna pedagogika, która nieco przesadnie stawia dziecko jako zarówno przedmiot i podmiot kształcenia. Dzieciakom pozostawiono swobodę do zbyt wczesnego decydowania, co będzie dla nich ważne i przydatne w przyszłym życiu. Jest to w moim mniemaniu pogląd błędny i szkodliwy, a konsekwencje pozostwienia łebka samemu sobie pokutują przez całe jego życie - szczególnie gdy łebkiem przestanie już być.

Usłyszałem niedawno pogląd (z którym się zgadzam), że zapamiętywanie dzieci różni się tym od zapamiętywania dorosłych w taki sposób, że dzieci po prostu zapamiętują wszystko, a dorośli kojarzą z tym co już wiedzą. Różnica, o ile dobrze to rozumiem, mniej więcej taka jak między pozbieraniem paciorków z zerwanych korali przy użyciu odkurzacza, a podnoszeniem ich pojedynczo z posadzki i nanizaniu na nitkę. Dziecko zapamiętuje wszystko, nie ważne czy ma to sens, czy nie. Dorosły ma tendencję do puszczania mimo uszu wielu informacji (po części w ramach mechanizmu obronnego, przeciw gigantycznym ich ilościom, po części z lenistwa) i zapamiętuje albo coś niezmiernie oryginalnego, albo coś co mu się jakoś już tam kojarzy, dorosły ma zdecydowanie większą, trenowaną przez lata zdolność tworzenia ciągów przyczynowo skutkowych, do których po prostu dokłada się kolejny skutek/przyczynę (paciorek na nitkę), dorosły kategoryzuje. Dziecko wsysa wszystko jak leci, powtarza jak papuga i tworzy przedziwny zlepek, który dopiero dalsze życie i doświadczenie będzie porządkować, układać i wiązać w relacje.

Trzymając się odkurzaczowej metafory: im więcej paciorków dostanie się do worka na śmieci, tym więcej możemy z niego wyjąć i nanizać na nitkę (można to nazwać: "wstępną akumulacją kapitału"). Im więcej informacji wchłoniemy jako szczenię, tym łatwiej będzie nam ułożyć w przyszłości związki przyczynowo skutkowe, teorie, czy dokładać do zdobytej już wiedzy skojarzenia. Im więcej informacji przyswojonej a priori, tym więcej tych, które można dołączyć a posteriori.

Stąd też, pozwalanie dzieciom na całkowicie dowolny wybór tego czym chcą się zajmować, jaką wiedzę chcą posiąść, jest działaniem nie tyle przeciw nim (bo jak łebek interesuje się tylko wojnami morskimi średniowiecza, to będzie z pewnością zachwycony, gdy zwolnimy go z języków obcych), co przeciw dorosłemu człowiekowi, który z tego dziecka wyrośnie. Gdyby bowiem młodzieńcza pasja ku zmaganiom kog i karak na Bałtyku miała się przerodzić w dojrzałą pasję naukową, nagle okaże się, że badacza, któremu za młodu odpuszczono naukę języków obcych limituje ich nieznajomość i przykładowo nie może skorzystać z obcojęzycznych źródeł.

Przypomina mi się w tym momencie książka W. Gomulickiego pt. "Wspomnienia niebieskiego mundurka". Bohaterowie tej powieści, uczniowie gimnazjum w zaborze rosyjskim uczyli się następujących języków: polski, rosyjski, łacina, niemiecki i francuski. Proszę pokazać mi w dzisiejszych czasach liceum w którym jest taki program? Żeby było śmieszniej, znajomość słówek, deklinacji, składni i wymowy była wymuszana trzciną i surowymi karami. Nie było nagranych konwersacji, metodyk, mnemotechnik. Uczeń miał umieć. Jak nie umiał brał po łapach, jak nie umiał w dalszym ciągu, wylatywał ze szkoły. Czy wyrośli na złych ludzi? Na głupich? Odpowiem pytaniem na pytanie: w ilu językach potrafi się przeciętnie porozumiewać dziś absolwent szkoły średnie? Komunikatywny polski i podstawowy angielski. Faktem jest, że wiedzy, od XIX wieku, przybyło, uogólniać jakoś trzeba, ale czy rzeczywiście trzeba to robić kosztem tego co zostaje w pamięci? Kosztem tej wiedzy, która ma być kośćcem wszystkiego, co jeszcze nam do głowy wpadnie po opuszczeniu szkolnych (uniwersyteckich) murów?

Inforamację i wiedzę traktujemy coraz bardziej przedmiotowo i utylitarnie. Na zasadzie: po co mi to wiedzieć, jak będę potrzebował to sobie wygoogluję. A to chyba nie jest tak. Im więcej wiemy, tym trudniej nami sterować, tym łatwiej radzimy sobie w sytuacjach nieprzewidzianych im więcej się wie tym większe prawdopodobieństwo, że może nam się to przydać. Choćby po to by w internetowej mrowiskowej świadomości i zbiorowej pamięci umieć podkreślić i wyeksponować swoją indywidualność i jednostkowość i by w książkach w przyszłości dialogi nie wyglądały tak (nie klikajcie w linki bo to bez sensu):

"- http://zadane.pl/zadanie/777153 - powiedział ze złością Jerzy. W pokoju zapanował cisza, wswzyscy szybko przyglądali się temu argumentowi. Przez moment nikt nie wiedział co na to powiedzieć. Ogólna konsternacja. W końcu Marek, głosem dobitnym, naznaczonym pewnością siebie odparł:


- http://pl.wikipedia.org/wiki/Ulrich_von_Jungingen - powiódł okiem triumfująco po zebranych


- a właśnie, że http://www.edwardkrzyzak.pl/


- naprawdę? - zacietrzewił się, gdy takie wyzwanie mu rzucono - no to masz: http://www.free-nature-photos.org/pl/Pajaki/Pajak_Krzyzak_ogrodowy/


- czy ty http://pl.wikiquote.org/wiki/Wariat? Przecież mam http://pl.wikipedia.org/wiki/Arachnofobia"

I pozostaje to oczywiście bez związku z tym, że głos w dyskusjach na różnych forach zabieram często tak:

http://palecwkompocie.blox.pl/html




 ibsen82, niedziela, 26 września 2010; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz