niedziela, 11 grudnia 2011

Marudź narodzie

Gdy dwóch Anglików lub Amerykanów spotyka się w pracy, zaraz po powiedzeniu "Hallo", czy "Hi", pada sakramentalne: "How are you", na które kod kulturowy w zasadzie nie pozwala odpowiedzieć inaczej niż "Fine", "Well", czy "Good". Podobnie jest zresztą u Francuzów, gdzie "Bien" albo "Tres bien" jest jedyną dopuszczalną odpowiedzią na "Comment ca va" czy "Comment va la vie". Nieco inaczej jest w Polsce.

"Jak się masz" - powiedziane niewłaściwej osobie w naszym kraju niesie ze sobą pewne, całkiem spore ryzyko. Nigdy nie wiadomo, czy interlokutorowi nie przyjdzie do głowy podzielić się spostrzeżeniami na temat niewierności własnej żony ("a bo każdemu daje ino nie mi"), zdrowia teściowej ("mamusi się obumarło, jak się była na nóż siedemnaście razy potknęła"), zarobków ("gdzie ta, panie, wyżyć za te marne 10 tysięcy") tudzież rozmaitych variów, choćby na tematy związane z sytuacją polityczną ("te złodzieje, panie"). Wśród młodszej część społeczeństwa sytuacja nieco się wprawdzie poprawia: w ten jednak sposób, że najpierw mówią "w porządku", a na następnym wydechu dorzucają powyższą litanię - niekoniecznie dokładnie taką i nie w powyższym porządku, ale zwykle coś na rzeczy, czym można by się z kimś podzielić - się znajdzie. Zjawisko na tyle powszechne, że gdy ktoś zapytany o stan swojego samopoczucia i zadowolenia życiowego odpowie po prostu: "nieźle" można go zacząć podjerzewać o niedawną wygraną w toto lotka.

Polskie ponuractwo i maruderstwo, z czego wynika - nie będę dziś dochodził (choć pokrótce można chyba powiedzieć, że my taki biedny naród od wieków tępiony...), ale w świetle tego com ostatnio wyczytał stanowczo muszę dać odpór wszelkim głosom względem wymienionych wyżej cech - krytycznym. Powiem więcej: marudzenie gwarancją bytu biologicznego naszego społeczeństwa!

Jak podaje czerwcowa "Wiedza i życie": W społeczeństwach, w których duża liczba obywateli deklaruje zadowolnie życiem, dochodzi do zadziwiająco wielu samobójstw - taki wniosek wyciągnęli naukowcy z University of Warwick z Wielkiej Brytanii oraz Hamilton College z NYC. (...) Przykładem mogą być Hawaje, zajmujące drugie miejsce na liście "najszczęśliwszych" stanów i jednocześnie piąte pod względem liczby targnięć się jego mieszkańców na własne życie (...) Nowy Jork, który znalazł się na 45 miejscu pod względem zadowolenia z życia, ma najmnieszy wskaźnik samobójstw w USA.

Wnioski z badań, przyznać trzeba, rzeczywiście dość zaskakujące. Bo niby jaką racjonalną prawidłowość wyciągnąć ze sprzecznych danych? Czy nowojorczycy uważają swoją sytuację, za tak beznadziejną, że nie próbują się już nawet zabijać, a mieszkańcy Honolulu popełniają samobójstwa, w ekstatycznym transie?

Wiedza i Życie: Zdaniem naukowców decyduje samoocena. Większość ludzi dokonuje jej przez pryzmat otoczenia. Tak np. osoby mieszkające w otoczeniu bogatych sąsiadów czują się wyjątkowo nieszczęśliwe. Porównywanie się z bogatymi znajomymi nasila depresję i przyspiesza decyzję o targnięciu się na własne życie.

Może i jest to jakieś wytłumaczenie. Ja dodałbym jeszcze swoją interpretację, chyba prostszą: ocena własnej szczęśliwości, jest oceną subiektywną - ci, którzy oceniają się jako nieszczęśliwi - marudząc i narzekając uwalniają negatywne emocje, które inaczej dusiliby w sobie i które skumulowane mogłyby prowadzić do dramatycznych decyzji. Ot taki wentyl bezpieczeństwa - wygadam się, lżej mi się na sercu zrobi.

Marudź więc narodzie, bo jeszcze Polska nie umarła póki narzekamy!


 ibsen82, sobota, 09 lipca 2011; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz