niedziela, 11 grudnia 2011

Kubuś sadysta

Od dawna zbierało mi się już na ten wpis. Od bardzo, ale to bardzo dawna. Zawsze coś musiało mi przeszkodzić. A to czułem potrzebę napisania o czymś innym, ważniejszym; a to mi się po prostu zapomniało, a to bałem się, że przesadzę i zrażę do siebie kilka osób, z coraz to bardziej szczuplejącego już grona znajomych, to znowu dochodziłem do wniosku, iż jako osoba bezdzietna nie mam prawa na temat pedagogiki się wypowiadać, bo dziś - jak już się chyba można domyślić - będzie o dzieciach.

Była Wigilia, wigilijny stół i malutka choinka (mama: "Póki nie będzie wnuków, nie będzie choinki"), były nawet prezenty i kolędy puszczone z płyty kompaktowej. Ojciec tradycyjnie (a dzieje się to od kiedy pamiętam) szykował swoje dwie śląskie potrawy świąteczne przez prawie pełną roboczą dniówkę, okupując kuchnię jak Amerykanie Irak i doprowadzając tym samym swą ślubną do pasji zgoła nieparlamentarnej ("bo nie zdążymy...!"), a teściową, rodzinnego nestora i z racji wieku domyślnego strażnika konserwatywnej a tradycyjnej formy świętowania do wypowiedzenia zdania: "To może pójdziemy do restauracji?". Przyglądałem się temu z radością - bo miło jest jednak wiedzieć, że są w życiu pewne rzeczy stałe i niezmienne. Schody zaczęły się przy życzeniach. Otóż i mama, i babcia życzyły sobie (bo nie mi): (pra)wnuków. Zdarzyło się to pierwszy raz, więc chyba jeszcze mam trochę czasu nim wypiorą mi mózg i z własnej nieprzymuszonej woli dostrzegę piękno w przebieraniu pieluch i nieprzespanych nocach, ale skoro moja własna matka widzi mnie już w roli ojca dla hipotetycznych maluchów, których jeszcze nie ma nawet na deskach kreślarskich, to oznacza chyba, że na temat dzieci coś tam mógłbym mieć do powiedzenia.

Dzieci są dzikusami. Twierdzę to z pełnym przekonaniem, nie obrażając przy tym ani dzikusów ani tym bardziej dzieci. Mianem dzikusów określa się ludzi, których nie dotknęła ani cywilizacja, ani kultura, ani społeczne normy. Dziecko tego wszystkiego nie zna. Jest takim tam sobie zwierzątkiem, pozbawionym kłów i pazurów, wyposażonym w mózg nieco większy od przeciętnego szympansa. Dopiero w towarzystwie innych ludzi uczy się z tego narządu w odpowiedni sposób korzystać. Gdyby zostawić je samo sobie to wyewoluuje gdzieś do etapu rozwoju człowieka neandertalskiego.

Kolega wrzucił dziś na facebooka link do filmu, na którym czteroletni (na oko) brzdąc dość bezceremonialnie zabawia się z kotem. Dzieciak, sądząc po roześmianej od ucha do ucha mordce, wyraźnie dobrze się bawił dusząc nieszczęsnego zwierzaka, szargając za ogon, miotając o ścianę i przemocą wywlekając szukającego w panice schronienia sierściucha spod fotela. Jako, że masochizm jest raczej domeną ludzką, można przypuścić, że kot bawił się nieco gorzej od swojego oprawcy. Operator amatorskiej kamery nie zaprezentował wprawdzie zbliżenia na pysk zwierzęcia, zresztą niewiele by ono dało wziąwszy pod uwagę ograniczoną mimikę kotowatych, ale średnio empatyczna osoba może się domyślić, że w obliczu śmierci to nawet kotu do śmiechu nie jest.

Kiedyś w pracy widziałem trzylatka, który ładował w śliczną buzię swojej, może dwudziestodwuletniej, mamy piąchami jak w bęben. Wiadomo, że taki pędrak pewnie nie ma zbyt wiele siły, ale wymierzane z pełnego rozmachu ciosy raczej nie stanowiły pieszczoty. Mamusia, łamiącym się już od płaczu głosem mówiła: "Kubusiu, Kubusiu, proszę nie bij mamusi" i przyjmowała kolejne aplikowane przez Kubusia razy. Myślicie, że poskutkowało?

Jedna z moich koleżanek, młodych matek, zwierzała się ostatnio, jak to jej syneczek cierpi na napady agresji. Zapytana, co robi by się tych napadów pozbyć, odpowiedziała, że nic. Przeczekuje, aż złość się sama rozładuje.

Od kilkudziesięciu lat w nauce o wychowaniu, dominuje pogląd zwany antypedagogiką. W ogromnym skrócie: zakłada on, że wychowanek wie lepiej niż wychowawca co jest dla niego dobre. Krytykuje zmuszanie dziecka do nauki tego co mu się nie podoba, oddając mu pełne prawo do samodecydowania. Zakłada, że nauczyciel ma być jedynie przewodnikiem i wspierać wychowanka na drodze, którą ten sam sobie obrał.

Pięknie. Mały dzikus Kubuś wybrał sobie drogę lania mamusi po pysku. Nie można mu tego przecież zabronić, bo Kubuś uważa, że to dobra metoda rozwiązywania problemów. Mamusia próbuje nakarmić grysikiem: w ryj, mamusia zabrania robić kupę na środku pokoju - z drugiej strony, mamusia mówi żeby nie męczyć kotka, jak kotek tak fajnie wywija łapkami gdy go dusić - podbródkowym, mamusia mówi, żeby nie wsadzać żabom w dupę słomek i nie robić z nich odpustowych balonów - z bani. Niech się mamusia uciszy i nie wtrąca, Kubuś wyrośnie na dobrego człowieka, który z całą pewnością, z pełną gamą sadystycznych umiejętności odnajdzie się w społeczeństwie.

Nie uważam, że dzieci należy bić za każde przewinienie. Wręcz przeciwnie.

Sądzę natomiast, że jak najwcześniej należy uczyć logiki. Na logicznych i liniowych ciągach przyczynowo skutkowych opiera się w znakomitej większości świat. A logika to taka nauka, która mówi, że jeśli wystąpi zjawisko A wspólnie ze zjawiskiem B to możemy spodziewać się tylko i wyłącznie zjawiska C (dla purystów: za zjawisko można podstawić zbiór, relację, czy co tam jeszcze). Nie namawiam do pokazywania noworodkom planszy z wzorami z teorii zdań, ale logikę stosowaną można by wprowadzić przy okazji różnych zdarzeń dnia codziennego. Czym jest taka logika stosowana? Uczeniem najprostszych relacji, ciągów przyczynowo skutkowych. Jeśli dzikus Kubuś walnie kogoś w twarz - powinien sam dostać w twarz. Bo to jest reakcja, której powinien się w takim przypadku spodziewać w 90% przypadków - jak się kogoś uderzy, ten ktoś będzie się bronił i pewnie odda. Uciekanie się do próśb albo ignorowania tego typu patologicznego zachowania - to nauka nieprawdziwego świata, tępienie instynktu samozachowawczego. Jak nie wytłumaczy się, że kotek to taki tygrys tylko, że mniejszy i szarpać i rzucać nim o ścianę nie należy, to przy najbliższej wizycie w ZOO możemy przeżyć niemiłą niespodziankę.

Jako się rzekło - małe dziecko to zwierzątko. Zwierzątka się tresuje. Tresura, to wymuszanie określonych odruchów. Eksperymentalny dowód na prawdziwość twierdzenia: jeśli zachodzi zjawisko A w towarzystwie zjawiska B....

Łaziłem sobotnim przedpołudniem po supermarkecie. Szczenię, lat sześć, darło się, ale tak, że stalowa kratownica, na której wsparty był dach sklepu wpadła w rezonans. Ryk: "Mamoooo kup mi looodaaa!!!" słychać było pewnie i na zewnątrz. Matka, nieporuszona, postanowiła ignorować. Korciło mnie, by wychynąć zza rogu którejś ze stroposiężnych pół wyładowanych dobrem wszelakiem i ryknąć nagle gówniarzowi prosto do ucha: "Zamknij pysk, nie jesteś tu kurwa mać sam!", ale dzikusem już nie jestem i ograniczyłem się do smutno - żartobliwej konstatacji, że najbardziej w tej rodzinie w przerąbane ma matka. Dzieciak domaga się loda w sklepie, w dzień, a tatuś tego samego w sypialni, wieczorem. W tym przypadku, mama była na tyle niedomyślna, że nie interesowało ją sakramentalne: "ludzie pomyślą".

Czerwiec, Gdańsk Brzeźno, plaża, dawno niewidziani znajomi. Małżeństwo z roczną córką. Opowiadałem właśnie jakąś, wydawało mi się, zajmującą anegdotę. Nagle dociera do mnie, że koleżanka mnie nie słucha. Bez przesady, ale zaczęła przypominać węszącego trop psa myśliwskiego. Łypie okiem to w jedną, to w drugą stronę, węszy, nasłuchuje. Dotarło do mnie, że jakieś pięćdziesiąt metrów od nas, z dziecięcego wózka dobywa się wycie syreny przeciwpożarowej. A tak przynajmniej brzmi rozdzierający ryk. Moja rozmówczyni ogarnęła sytuację jednym rzutem oka. "No tak" - stwierdziła - "Wujkowi jakiemuś dziecko zostawiła, a sama się poszła kąpać do morza..." Skwitowałem to wzruszeniem ramion. Co mnie w sumie czyjeś potomstwo obchodzi. Podzieliłem się tą opinią i przez krótki moment wydawało się, że to by było na tyle jeśli idzie o naszą znajomość. Za karę, za nieczułość wysłuchałem tyrady całej, w której jak refren przewijało się: "Ludzie patrzą", "co ludzie pomyślą itp.". Bałem się już dodać, że innych to równie mało pewnie obchodzi.

Miała trochę racji. Za niedopełnienie opieki, można zostać pozbawionym praw rodzicielskich. Nie jestem pewien, którą z powyższych postaw uznać za bardziej właściwą. Skrajnej nadopiekuńczości czy olewactwa. Horacy powiedziałby, że prawda leży gdzieś pośrodku. Złotym środku.

Niektóre z państw (celują w tym Skandynawowie), antypedagogikę wzięły sobie za bardzo do serca, tylko jakby nie zrozumiały do końca jej zasad. Potomka można tam bardzo łatwo stracić. Dzieciak może przyjść się poskarżyć na własnego rodzica i zostać zabranym na wychowanie do stosownej instytucji. Rodzice, bardziej świadomi, drżą ze strachu, by czegoś pociechom nie zabronić. Łebki, z wiekiem uczące się przebiegłości, krętactwa i kłamstw stosują jako szantaż. Nie wiem jaka logika stoi za twierdzeniem, że państwo jest lepszym wychowawcą niż rodzice. Ale chyba nie ta o której pisałem kilka akapitów wyżej.

Rodzice kochani, pamiętajcie, żeby dobrze wychować swoje dzieci. Żyjemy w świecie, gdzie chętnie wychowa je za Was ktoś inny. Zwróćcie też uwagę, że wychowywanie, jest relacją podmiotową. Wy jesteście podmiotem wychowującym, a Wasze dziecko podmiotem - wychowania. Wy wychowujecie dziecko, a nie ono Was. Pogląd, że wychowa się samo - włóżcie gdzie jego miejsce - między bajki, chyba że chcecie mieć w domu Tarzana.




 ibsen82, środa, 29 grudnia 2010; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz