niedziela, 11 grudnia 2011

Urzędnik do podcierania tyłka

Ze strywializowanej nauki o wytrzymałości materiałów: pręt żelazny można zginać w dowolną stronę, tak długo aż naprężenia w punkcie zgięcia doprowadzą najpierw do odkształcenia jego pierwotnego kształtu, a gdy będziemy ową czynność powtarzać, do unicestwienia sieci krystalicznej w miejscu zgięcia, a co za tym idzie przerwaniu fizycznej ciągłości materiału. Dziwnie przystaje mi ten niezgrabny, sklecony na poczekaniu opis zjawiska fizycznego do sytuacji naszego społeczeństwa.

Pisałem już kiedyś, że Jaruzelski w 1981 - 1982 roku, kiedy toczył wojnę przeciw swoim własnym obywatelom, kiedy gospodarka była centralnie planowana, kiedy istniało wiele urzędów, które służyły wyłącznie do podtrzymywania przy życiu reżimu (cenzura, SB) potrzebował do tego wszystkiego jedynie 150 tys urzędników. W ciągu trzydziestu lat, liczba ludności w Polsce wzrosła o niecałe trzy miliony, a urzędnicy rozmnożyli się do 640 tys. I to mimo faktu, że gospodarki planować już nie trzeba, cenzurować również, a w każdej jednostce administracji czy to centralnej, czy samorządowej stoją komputery wspomagające pracę zatrudnionych tam ludzi, o mocy takiej o której trzy dekady temu można było co najwyżej pomarzyć.

Nasz czcigodny premier, jesienią, jakoś w okolicach wyborów do samorządów lokalnych, zaczął głośno gardłować o konieczności odchudzenia administracji. O 10%. Sejm z Senatem klepnęły nawet odpowiednią ustawę na ten temat, którą jeszcze czcigodniejszy prezydent Komorowski odesłał do Trybunału Konstytucyjnego. Tymczasem, jak informuje nas Gazeta Praca, urzędników, czyli zawodowych przekładaczy pozbawionych jakiegokolwiek praktycznego znaczenia papierów, zamiast ubyć - przybędzie. I to co najmniej 2479. Bo tyle jest w Polsce gmin, a każda zgodnie z Rządowym programem będzie musiała zafundować sobie tzw. Asystenta Rodzinnego. Co najmniej tylu, bo gminy jak wiadomo jednakowego rozmiaru, jak i liczby ludności nie mają, więc jeśli jeden starczy na gminę, która liczy pięć tysięcy mieszkańców, to już na miasto na prawach powiatu, o rozmiarze 100 tys. przypadnie pewnie kilku. Sądzę, że liczba 5 - 6 tys. dodatkowych gęb, których utrzymanie spadnie na barki przeciętnego podatnika nie jest jakoś nad wyraz wyolbrzymioną.

Asystent Rodzinny, ma to być takie zwierzę co, i tu cytat: uczestnicząc w codziennym życiu rodziny (zwykle jest to kilkadziesiąt godzin w miesiącu) może np. zwrócić nam uwagę, jeśli do potraw dodajemy zbyt dużo soli, co jest dla dzieci niezdrowe, zasugerować udział w szkolnych wywiadówkach, jeśli wcześniej je lekceważyliśmy, wytłumaczyć, jak należy używać danych lekarstw i dlaczego warto robić badania profilaktyczne . Zaznaczam od razu, że nie pochodzi on z tekstu satyrycznego, sygnowany jest jako informacja agencyjna PAP, a ta z zasady felietonów nie publikuje. I w zasadzie można by postawić kropkę, bo do sięgnięcia po laur idiotyzmu brakuje w tekście tylko wzmianki, że asystent będzie tłumaczył jeszcze jak często należy myć zęby. Wnioski są trzy, pierwszy: Rząd, w zamian za podwyżkę podatku VAT, którą czujemy już wszyscy, funduje nam kilka tysięcy absolutnie zbędnych etatów; drugi: traktuje nas jak kompletnych idiotów; trzeci: kompromituje skuteczność i raison d'etre całego systemu, bo po kiego grzyba zatrudniać ludzi, którzy będą nas uczyć jak normalnie żyć, którzy będą nam tłumaczyć to wszystko co powinna przekazać nam szkoła, rodzina lub w ostateczności pracownik pomocy społecznej. Dodawać chyba nie trzeba, że jeśliby istniało zapotrzebowanie na taką działalność - to ktoś zrobiłby na tym już biznes, ale Państwo - jak wszystkim nam wiadomo - niekoniecznie przejmuje się kryterium opłacalności czegokolwiek.

Pod tekstem, z którego dowiedziałem się o tym paskudnym i kosztownym absurdzie, wypowiadała się jakaś internautka, dowodząca ze świętym oburzeniem, że Asystent, jest konieczny, bo mamy w Polsce wiele rodzin, które z pewnego rodzaju podstawowymi czynnościami sobie nie radzą. Niekoniecznie niepełnosprawnych, niekoniecznie patologicznych, a po prostu niezaradnych. Z wypowiedzi wynikało, że opieką Asystentów mają być objęci przede wszystkim tzw. "klienci opieki społecznej" (co jest zresztą ordynarnym nadużyciem językowym - klient bowiem płaci za towar lub usługę), czyli ludzie którym pracujące jednostki fundują już przy pomocy różnego rodzaju zapomóg czy zasiłków egzystencję. W tym samym czasie słucham w radio wypowiedzi pewnej pani, niewidzącej, która żali się nad tym, że odebrano jej pomoc pracownika pomocy społecznej - "bo oszczędności".

Ciekaw jestem, wracając do żelaznego pręta, kiedy wytrzymałość materiału ludzkiego na przegięcia ze strony Rządu się wyczerpie i coś wreszcie pęknie. Kiedy wreszcie dojrzymy i damy głośno wyraz temu, że mamy dość: absurdów, ucisku fiskalnego i marnotrastwa pieniędzy przekazywanych Państwu, a beztrosko wywalanych w niebyt. Mnie takie rzeczy już nie śmieszą, a wkurzają. I to bardzo.


 ibsen82, środa, 09 lutego 2011; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz