niedziela, 11 grudnia 2011

Świnka europejska

Brytyjczycy rozsyłają instrukcje do ambasad w krajach strefy euro mówiące o tym w jaki sposób postępować, gdy euro upadnie. Po Irlandii krążą plotki, że już od końca lata mennice drukują, ale nie euro, a funty. Dziś w Tok FM korespondent Rzeczpospolitej w Rzymie wypowiadał się mówiąc, że wszyscy Włosi z przerażeniem oczekują jutrzejszego wystąpienia Montiego, który ma zapowiedzieć ciężkie czasy. Rynki obgryzając paznokcie do drugiego paliczka czekają na spotkanie Sarkozy'ego z Merkel i "jakieś" decyzje, które powinny na nim zapaść. Narodowemu Bankowi Polskiemu nie udaje się interwencyjny skup złotówki. Sikorski nawołuje kraje Europy do rezygnacji z części suwerenności i pogłębienia integracji. W sieci i gazetach pojawiają się prognozy prześcigające się w czarnowidzkich prognozach tego co stanie się gdy euro się jednak wywali.

Odpowiedź na większość wątpliwości ma przynieść zbliżający się tydzień. Prawdopodobnie nie przyniesie. Prof. Krzysztof Rybiński w swoim blogu prognozuje, że w ciągu 2012 roku odbędzie się jeszcze dziesięć spotkań na szczycie, które mają uratować strefę euro, a w konsekwencji UE przed rozpadem, a podczas jedenastego zostanie uchwalone to, co powinno już być uchwalone dawno: powrót Grecji do drachmy.

Jak nie rozwalić UE?

Unia Europejska to taka (jak lubi mówić mój kolega w nieco innym kontekście) świnka morska. Ani świnka, ani morska. Nie jest to państwo, ale nie jest to też stowarzyszenie państw. Niby federacja, ale nie do końca. Podobno ma wspólną politykę zagraniczną, ale każdy z krajów członkowskich prowadzi ją po swojemu. Kraje są w niej teoretycznie niepodległe, ale prawo unijne ma priorytet w stosunku do prawa krajowego. Ma priorytet w stosunku do regulacji lokalnych, ale musi być zgodne z Konstytucją kraju członkowskiego. Takie zamieszanie powoduje, że podjęcie jakiejkolwiek szybkiej i sensownej decyzji - staje się niemożliwe, jeśli nie chce się naruszyć całej misternie zbudowanej, niebosiężnej, ale i delikatnej konstrukcji zależności jednych praw od drugich.

Sama deklaracja powstania (jeśli nie pójdą za nią natychmiastowe działania i konkrety) superpaństwa europejskiego sytuację mogłaby poprawić, ale tylko na chwilę. A Unia jest tworem na wyrost: w którym jak za najwstrętniejszej komuny w ZSRR tworzy się nowego "Europejczyka" mimo, że nadal rozgrywają się mecze narodowych namiętności i interesów, chęci i niechęci - w rzekomo pozbawionym już nacjonalistycznych ciągot, wysoko rozwiniętym, samoświadomym i tolerancyjnym społeczeństwie. Gówno prawda. Belgijski rząd nie mógł powstać przez prawie dwa lata ze względu na podziały narodowościowe, Szkoci po trzystu latach okupacji angielskiej nadal mają swoją flagę, reprezentację piłkarską i broń Boże pomylić Szkota z Anglikiem. Baskowie podkładają bomby w proteście przeciw kastylijskiej dominacji, a Katalończycy w większości chcą swojego państwa, bo wiedzą, że z Barcelony lepiej zadbają o swoje interesy niż dba o to Madryt. Mediolańczycy najchętniej odpiłowaliby półwysep apeniński w okolicach Rzymu i wysłali południowców do Afryki, bo uważają, że tam ich miejsce. Ponoć u zarania włoskiej państwowości Wiktor Emanuel powiedział: "Stworzyliśmy państwo włoskie, jeszcze musimy stworzyć Włochów". Sytuacja Unii Europejskiej jest podobna - tyle, że trudniejsza, bo narody lepiej wyedukowane i samoświadome.

Sikorski przedstawił sensowny plan. Sensowny, bo pragmatyczny tyle, że oderwany od realiów i niewykonalny. Jeśliby nawet założyć na moment, że nagle rządy państw członkowskich uznają, że dla ratowania sytuacji poświęcają część suwerenności swoich krajów - daję głowę - trzy czwarte tych rządów upadnie. I nie obali ich lud wychodzący na ulice w obronie niepodległości, tylko zapisy które jak sądzę, każdy kraj ma w swojej konstytucji. Niestety, ale PiS ma rację mówiąc, że to co Sikorski proponuje jest pogwałceniem Konstytucji RP. Konkretnie artykułu 5. Co więcej: jeśli Prezydent RP zgodziłby się na podpisanie umowy międzynarodowej ograniczającej suwerenność kraju, z automatu staje się krzywoprzysiężcą, bo w ślubowaniu w Sejmie, w towarzystwie małżonki i Boga prosząc o wsparcie mówił, że będzie stał na straży niepodległości kraju.

Za samą gadaninę Trybunał Stanu pewnie Sikorskiemu nie grozi, ale za realne działania idące w tym kierunku - już tak. Pozostałaby zmiana Konstytucji - przy obecnym układzie sił w Parlamencie niemożliwa. Jedynym innym rozwiązaniem byłoby chyba referendum, ale czy narody Europy czują się naprawdę na tyle "Europejczykami" by na postawione pytanie: "Czy chcesz stworzenia jednego europejskiego superpaństwa" odpowiedzieć TAK? Myślę, że wystarczy obejrzeć dowolne rozgrywki reprezentacji narodowych by odpowiedzieć sobie na tak postawione pytanie. Zresztą, politykom samym nie zależy na pogłębieniu integracji: zdegradowanie się z Prezydenta do roli - w zasadzie wojewody chyba żadnemu z nich nie przypadłoby do smaku.

Mogłoby być tak, że UE zdecyduje się na rezygnację z euro i powrót do narodowych walut. Jestem pewien, że bankierzy trzęsą się ze strachu na myśl o takim scenariuszu i ich lobby dokłada wszelkich starań, żeby się nie ziścił. Jestem również pewien, że nie przypadłby politykom do gustu - przypuszczam, że większość obecnej klasy politycznej, w chwili gdy opadłby kurz musiałoby szukać sobie nowego zajęcia.

A jeśli jednak...?

W chwili, gdy rozleci się strefa euro, należy się spodziewać, że ludzie rzucą się do bankomatów i zaczną wypłacać pieniądze by ulokować je w czymkolwiek byle nie trzymać nic nie wartego papieru, którego za chwilę nie będzie, a którego przyszłość i przeliczenie na nowe waluty są niepewne. Problem polega na tym, że banki tych pieniędzy fizycznie nie mają (ze względu na utrzymywaną na żenująco niskim poziomie rezerwę). Zwrócą się więc, jak zwykle w takich przypadkach, do Banku Centralnego. Tylko, że on też ich nie będzie miał, bo z chwilą gdy zadecyduje się o likwidacji euro przypuszczalnie straci prawa emisyjne, a rezerwy szybko się skończą. Jeśliby nawet utrzymał prawo emisji do momentu gdy mennice państw członkowskich zaczną drukować waluty narodowe i zdecydowałby się na dodruk pieniądza rozpęta inflację na trudną do przewidzenia skalę. W momencie, gdy pierwszy klient banku odjedzie od okienka z kwitkiem, a nie oszczędnościami życia, gdy ceny poszybują do góry - na ulicach najpewniej rozpęta się piekło. Okradzeni (bo nie można tego inaczej nazwać) będą szukać sprawiedliwości, a sądy nie będą mogły jej wymierzyć - wezmą więc sprawy w swoje ręce - a oznacza to powybijane szyby, popalone samochody, starcia z policją, zabitych i rannych, samobójstwa - czyli wszystko to co działo się w kilka lat temu w Argentynie - w odpowiednio większej skali. Stratni byliby wszyscy, z wyjątkiem tych, którzy nazaciągali kredytów w euro - pod warunkiem, że mają zapasy jakiejś stabilnej waluty, żeby błyskawicznie je spłacić. Co działoby się dalej - można pozgadywać: może stan wyjątkowy dla przywrócenia porządku, może bankructwa państw? Prawie na pewno rosnące radykalne nastroje w społeczeństwach, przedterminowe wybory, które powygrywają jacyś polityczni outsiderzy, o których istnieniu teraz nawet nie wiemy, powrót do państw stricte narodowych, kontroli na granicach, ceł itd.

Europejskie rządy, przede wszystkim: Włoch, Hiszpanii, Grecji, Irlandii (ale nie tylko, bo nie ma w UE kraju, który byłby na plusie) zapomniały o tym, o czym wie każdy człowiek w chwili gdy zaczyna rozumieć czym są pieniądze. Nie można zadłużać się w nieskończoność, a długi kiedyś trzeba oddać, bo jeśli się tego nie zrobi - straci się twarz i nikt nigdy już nie pożyczy. W Polsce umieszczenie na listach Biura Informacji Kredytowej i na Czarnej Liście Dłużników praktycznie uniemożliwia wzięcie jakiegokolwiek kredytu. Banki zarządzają ryzykiem - państwa o tym zapomniały i długi z kredytu hipotecznego zaczęły spłacać konsumpcyjnym, konsumpcyjny kartą kredytową, a kartę kredytową kasą wziętą pod zastaw u lichwiarza. Państwa zapomniały, że nie wolno wydawać więcej niż ma się przychodów - ale politykom, w imię ich własnych interesów - było wszystko jedno - naobiecywać, narozdawać, byleby uzbierać głosów i utrzymać się przy korycie. Jak kasy brakuje - dodrukować.

Nadchodzi chwila prawdy. To co ujrzymy na dnie recesji będzie rzeczywistym obrazem gospodarki, tego ile tak naprawdę warte są nasze pieniądze, a ile warta nasza praca.

Być może nadchodzą najgorętsze Święta od kilkunastu lat.

Powodzenia!


 ibsen82, niedziela, 04 grudnia 2011; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz