niedziela, 11 grudnia 2011

Ekologionomia oszukana

Zapowiedzi nowych europejskich podatków, o których pisałem kilka tygodni temu, które, jeśli wprowadzone, spowodują wzrost ceny np. płynnego gazu do prawie czterech złotych za litr, a tony węgla do 1200 - usprawiedliwia się mówiąc, że UE potrzebuje pieniędzy na inwestycje, które ocalą naszą planetę przed zgubnymi skutkami efektu cieplarnianego. Władza pieniędzy potrzebuje zawsze, ale akurat przypadku emisji dwutlenku węgla do atmosfery, argumenty za wyższym opodatkowaniem, jako czynnikiem stymulującym rozwój „czystych” źródeł energii – są po prostu chybione. Bawi się tym samym w Kapitana Planetę, który siłę do działania bierze nie z mocy pięciu żywiołów zamkniętych w pierścieniach – a z naszych kieszeni. I to co gorsza - grubo poniewczasie.

Pozostawiając na boku samą słuszność teorii dowodzących genezy efektu cieplarnianego jako niechcianego dziecka industrializacji należy sobie zadać pytanie: czy rzeczywiście ludzie do tej pory nie robili nic – nie stymulowani przez rządy, a sami z siebie – dla zredukowania emisji?

Odpowiedź jest przecząca. Już od wielu, wielu lat proces oszczędzania paliw kopalnych, a co za tym idzie zmniejszenia się ilości gazów cieplarnianych dostających się do atmosfery – ma miejsce. I to oddolnie – motywowane nie politycznymi decyzjami mądrzących się polityków, a koniecznością ekonomiczną ludzi, którzy chcą oszczędzić trochę grosza i móc go wydać na swoje przyjemności.

Jeśli wziąć do ręki dwa zdjęcia dowolnego polskiego miasta, jedno pstryknięte w 1991, a drugie wczoraj – różnica jest widoczna gołym okiem. Nie mam dostępu do danych statystycznych, ale na ulicy gdzie mieszkają moi rodzice przynajmniej połowa domów została oklejona styropianem, otynkowana; dachy i stropy docieplone; wymienione – na szczelniejsze – okna; inteligentne piece same regulujące temperaturę w pomieszczeniach. Niektóre z domów mają panele do podgrzewania wody, inne rekuperatory ciepła, ktoś tam nawet pompę ciepła. Turbiny wiatrowe nie należą do rzadkości, a i coraz więcej właścicieli domków decyduje się na ogniwa fotowoltaiczne. Nie tylko zresztą domki – praktycznie wszystkie spółdzielnie i wspólnoty mieszkaniowe termomodernizują swoje zasoby, przemysłu ciężkiego ubyło (pozamykano większość hut i kopalni i ze Śląska w zasadzie codziennie widać góry – co dwadzieścia lat temu było nie do pomyślenia), albo wdrożył czyste technologie.

Ford Fiesta rocznik 1987 (od rdzy dziurawy jak sito), o silniku 1.1 z wtryskiem i mocy zawrotnych 54 KM, które pozwalały rozpędzić ten bolid do 140 kmph, będący przez ponad dekadę własnością mojej rodziny, palił mniej więcej 7l/100km. Citroen C5, rocznik 2005, którym obecnie jeździ mój ojciec, rozpędza się do przynajmniej 220, ma silnik 1,9 Tdi, o mocy jakichś 120 kucy i pali średnio 6 litrów ropy...

Wszędzie widzimy żarówki energooszczędne, nowe technologie w AGD i RTV, wszystko pozwala oszczędzać energię, a co za tym idzie – pieniądze i emisję dwutlenku węgla.

Jeśliby podliczyć przykładowo dom, w którym mieszkają moi rodzice to sądzę, że w porównaniu do początku lat 90 zużywa on jakieś 30% mniej energii. Nawet przy założeniu, że liczba urządzeń pobierających energię w domu wzrosła o powiedzmy połowę.

Wszystko co wymieniłem wyżej, powinno pozwolić wyciągnąć następujący wniosek: emisja szkodliwych gazów w naszym kraju maleje i redukcja emisji CO2 dokonała się samoistnie i co jeszcze istotniejsze, z korzyścią dla całej (prawie) gospodarki. Bo opłacało się to każdemu: właścicielowi domu, bo oszczędza; pracownikom zatrudnionym przy modernizacji, bo mają pracę; producentom w zasadzie wszystkiego – od kołków do styropianu przez wełnę mineralną aż po kaloryfery i okna; bankom, które część z tych inwestycji finansowały kredytami. Opłaca się właścicielom, klubów, barów, restauracji i agencji towarzyskich – bo właściciel może z czystym sumieniem oszczędzone na ogrzewaniu pieniądze – przechlać i wydać na panienki. Opłaca się nawet Państwu – bo przecież od wszystkiego trzeba zapłacić podatek, a jak obrót duży to i podatku sporo.

Jedynie producenci energii kręcą nosem, ale i oni znaleźli sposób – sprzedają mniej - więc podnoszą ceny, a pech chce, że rynek energii jest tylko iluzorycznie wolny toteż mogą sobie z cenami robić co im się żywnie podoba.

Oszczędzanie w ogóle popłaca. Jest akumulacją kapitału, który można później w jakiś sposób mnożyć i wykorzystać. Przysłowie mówi: „niech oszczędzają bogaci – i nam się opłaci”. Problem polega tylko na tym, że gdy ludzie za dużo oszczędzają – kiepsko się mają banki. Stoi to w sprzeczności z tym co napisałem akapit wyżej – ale tylko pozornie. Jeśli bowiem ktoś ma wątpliwości, niech zastanowi się ile razy zadzwonił do niego ktoś z banku z propozycją otworzenia lokaty. Do mnie ani razu – natomiast proponując kredyt lub kartę kredytową – wydzwaniają regularnie raz na miesiąc.

Oszczędzać nie lubią też politycy. A nie lubią, gdyż zwykle oznacza to tzw. racjonalizację wydatków, czyli po ludzku mówiąc cięcia, a ciąć się nie opłaca, bo się uważa, że źle się to odbija na notowaniach - tłuszczy potrzebne przecież chleb i igrzyska – a za nie brzęczącą monetą trzeba płacić.

Unia Europejska w przypadku podatku węglowego postępuje dokładnie odwrotnie niż powinna. Bo zamiast nakładać podatek na trujących środowisko powinna zwolnić z podatku, tych, którzy postępują zgodnie z jej światopoglądem – a robią to nie dla pustych ideologicznych frazesów, czy dążąc ślepo za niepotwierdzonymi wiarygodnie przez nikogo przyczynami ocieplania się klimatu – a dlatego właśnie, że chcą nieco grosza zaoszczędzić. I za tę zapobiegliwość i gospodarność się ich teraz karze – bo jeśli doprowadziło się dom do stanu, że można go ogrzać przysłowiową świeczką – to jak oszczędzać energię dalej?



Bartosz Sowisło


ibsen82, wtorek, 09 sierpnia 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz