niedziela, 11 grudnia 2011

Toaletowe eks(k)trema

Za oknem wiosna, osiem stopni w cieniu; radio podawało, że bociany wróciły kilka dni wcześniej niż na ogół. Rano, również wróciłem z długiej podróży. I biorę się do roboty, bo na blogu od dwóch z górką tygodni, żadnego wpisu. Przebieram tematy: który z wielu błądzących to tu, to tam, po kanionach kory mózgowej (zerodowanych bezmyśleniem, ale jednak) poruszyć. Z głośników dobywają się dźwięki "Błękitnej Rapsodii", uzupełniane cichym posykiwaniem wydawanym przez rozpuszczającą się tabletkę preparatu poprawiającego koncentrację.

Zechcą mi czytelnicy wybaczyć, patetyczno - sentymentalny styl pierwszego akapitu. Popełniłem ów grzech celowo - bo jestem zwolennikiem poglądu, że w naturze jakaś równowaga musi występować. A jeśli ładnie, opisowo, acz w mowie niewiązanej, już było - to czas na kilka szczypt plugastwa, dosłowności i smrodliwej prozy życia.

Jedną z najważniejszych informacji na Śląsku pierwszego wiosennego dnia, nie jest wbrew pozorom ilość zatrzymanych na wagarach pijanych gimnazjalistów. Nie jest nią też sam fakt nadejścia kolejnej, długo i z utęskienieniem oczekiwanej pory roku. Wieścią, która znalazła się i na stronie internetowej regionalnego wydania Wyborczej, jak również w wiadomościach Anty Radia o godzinie 11.00 jest mrożący krew w żyłach news o tym jak to personel jednego z sosnowieckich banków zabronił skorzystać z toalety kilkuletniemu dzieciakowi, który nie potrafił utrzymać na wodzy pęcherza. Skutek był taki, że mama musiała szukać ustronnego miejsca poza bankiem i straciła miejsce w kolejce.

Na pozór - nic nadzwyczajnego, podobnych sytuacji każdego dnia zdarzają się pewnie setki - o ile nie tysiące. I żeby nie było - piszę bez ironii. Bo toaleta w Polsce - to wciąż często kloaka, a jeśli nie - zyskuje od razu status dobra luksusowego.

Pewien czas temu w locie z Luton do Katowic obsługiwałem grupę Żydów. Nie wiem czy byli to ortodoksi, czy chasydzi, czy jeszcze jacyś inni, w każdym razie widać było na pierwszy rzut oka, że są Żydami. Prawie każdy z nich zadawał mi to samo pytanie: czy mam polskie monety. Pech chciał, że wszyscy płacili banknotami, więc monet - chroniczny deficyt. Z wysokości 11 km trudno wyskoczyć rozmienić forsę w kiosku, by wydać wszystkim resztę - musiałem odmawiać uprzejmym prośbom. By uniknąć podejrzeń o antysemityzm (a każda moja odmowa rozmienienia kwitowana była bardzo urażonym spojrzeniem), słysząc ni to desperackie, ni to paniczne szepty rzucające w eter: "We need coins" - tłumaczyłem cierpliwie, że na lotnisku z pewnością będzie im łatwiej rozmienić pieniądze niż u mnie, aż wreszcie nie wytrzymałem i spytałem na co im tego aż tyle. Robocza hipoteza powstała w mojej głowie, jakoby byli członkami żydowskiego towarzystwa numizmatycznego została obalona, gdy zostałem poinformowany, że dowiedzieli się od kogoś, iż w Polsce za toalety się płaci. I to koniecznie drobnymi. Trzeba było widzieć ich miny, gdym uświadomił ich, że to szczęśliwie, ale tylko częściowo prawda.

Jaki by morał, z powyższej historyjki nie płynął, ale jak widać sława naszych kibli przekroczyła już granice. A sława to wiekopomna, boć kontaktu z niektórymi naszymi szaletami nie podobna puścić w odmęty niepamięci - co więcej - potrafią się śnić po nocach i to raczej w charakterze tych sennych marzeń z których człek budzi się zlany potem, z żołądkiem w supeł zadzierzgniętym, a sercem kołatającym jakby postawiło sobie za cel bez litości pogruchotać klatkę żeber.

Jakość toalet między Odrą a Bugiem pozostawia co nieco do życzenia. Pominę już drewniane wygódki - sławojki ustawiane nad kloacznymi dołami przy trasach spływów kajakowych, gdzie korzystanie umila prawie oswojona fauna srebrzystoniebieskich much. Pominę też koncertowo - festiwalowe toi - toi, gdzie chyba każdy z użytkowników bierze udział w nieformalnej konkurencji robienia kupy z większej od poprzednika wysokości stając na desce klozetowej (co niezawodnie można wnioskować po śladach butów i nieudanych próbach trafienia do celu). Te eks(k)trema odkładamy na bok, mają nagrodę w konkursie obrzydliwości nawet bez stawania w konkury. Ale reszta...

Absolutnie niezaprzeczalnym numerem jeden są Polskie Koleje Państwowe, ze wszystkimi przyległościami i mutacjami. Jeździłem już chyba każdym istniejącym przewoźnikiem po polskich drogach żelaznych i powziąłem przypuszczenie, że najprzyjemniejsze w użytkowaniu toalety muszą chyba być w PKP Cargo, szczególnie w wagonach przeznaczonych do przewozu nierogacizny. Wziąwszy pod uwagę stan kibli w TLK, PR, IC, EC, a także średnią prędkość poruszania się pociągów w Polsce wynoszącą jakieś 60 km/h wszystkie kolejowe spółki powinny już szykować fundusz na wypłaty odszkodowań dla pasażerów, którzy nie mając jak, w cywilizowanych warunkach, pozbyć się zbędnych produktów przemiany materii nabawili się hemoroidów, dziarsko spinając pośladki podczas np. trwającej piętnaście godzin podróży z Gdańska do Zakopanego.

W pociągach, nie trzeba przynajmniej płacić. Na dworcach już tak. Niegdyś, w Sanoku, po skorzystaniu z ustępu zacząłem się bezradnie rozglądać za umywalką. Gdy zapytałem pracownika, gdzie mógłbym opłukać ręce, odparł, że do kwoty złotego pięćdziesiąt, którą już uiściłem muszę dołożyć jeszcze pięćdziesiąt groszy. Nieśmiało próbowałem zaprotestować, tłumacząc, że przecież to naturalne, że trzeba umyć ręce "po". Pracownik skomentował, że od szcześciu lat jestem dopiero drugą osobą, której się zachciewa takich fanaberii i otworzył specjalnym kluczykiem kabinę z umywalką.

Ów anonimowy informator żydowskich turystów miał jednak trochę racji. Pomijając już dworce i publiczne, pachnące lizolem toalety, jeśli chce się skorzystać z przybytku nieuwłaczającego ludzkiej godności, w kraju - członku Unii Europejskiej i dwudziestym w rankingu HDI (a takim jest Polska), za taki luksus raczej się płaci. O ile stacje benzynowe i duże centra handlowe wliczają sobie utrzymanie toalet w koszta, o tyle właściciele restauracji barów zwykle strzegą zazdrośnie tego przywileju, zezwalając na użytkowanie jedynie klientom (z chlubnymi wyjątkami), całej reszcie każąc płacić. Mogliby jeszcze zastosować, jak na prawdziwych kapitalistów przystało, zróżnicowaną taryfę: spuściłeś wodę - 2 PLN, bez spuszczania wody 1 PLN, bez użycia papieru toaletowego 0,50.

Irytuje komentarz redaktora Wyborczej, do dzisiejszego newsu, sugerujący istnienie "czarnej dziury" w przepisach, irytuje bo dowodzi, jak daleko zabrnęliśmy już w ślepej wierze w to, że prawo załatwi za nas wszystkie życiowe problemy, niedostatki i bolączki (nazywa się to fachowo: "nadmierna jurydyzacja życia"); irytuje, ale i zwraca uwagę na pewien problem: ze sraczami, (ale i ze społeczeństwem) jest coś nie tak. Szkoda, że nawet w tak trywialnej i nikomu nieobcej sprawie nie jesteśmy jako społeczeństwo wziąć spraw w swoje ręce, a oglądamy się na Państwo. A przecież chyba nawet najbardziej zagorzałem antypaństwowcowi nie jest miło spacerować po obsranych chodnikach, obok zaszczanych murów. Wystarczy pomyśleć o tym jak o barterze: dziś ja zostawię coś Tobie, jutro Ty mnie.


 ibsen82, poniedziałek, 21 marca 2011; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz