niedziela, 11 grudnia 2011

Bykowe

"Fakt" bulwarówka, która umieszcza zwykle na swych łamach absolutne byle co, w weekendowym wydaniu na pierwszej stronie umieściła nagłówek, który sprawił, że wziąłem tą gazetę do rąk pierwszy raz od dobrych pięciu lat (nie żebym był jakoś specjalnie uprzedzony, ale nie znajduję tam nic dla siebie). Jak informuje owo medium p. poseł Mirosław Kasprzak z PSL ujawnił, że osoby bezdzietne po 40 roku życia miałyby zostać objęte specjalną stawką podatku, gdyż: "Ich emerytury będą płacone przez cudze dzieci". Projekt ustawy nie wpłynął jeszcze do resortu finansów, ale z ogólnymi założeniami projktu zgadzają się już niektórzy z posłów PO.

Pomysł w gruncie rzeczy genialny. Przypomina mi powiedzenie mojego ojca: "Ożeń się synu, co masz mieć lepiej od innych".

System ubezpieczeń społecznych powinien działać z grubsza tak: odkładam kasę całą swoja zawodową karierę, po to by mieć za co żyć, gdy opadnę już z sił i nie będę mógł pracować. Podobno działał tak do 1989 roku.Nie działa, gdyż u progu III RP forsa odłożona w ZUS przez pokolenia pracujących poszła na bardziej doraźne potrzeby i została pożarta przez hiperinflację. Co więcej, po dekadzie lat dziewięćdziesiątych, okazało się, że odsetek inwalidów mamy większy niż w Afganistanie po wojnie domowej, a rencista stał się cenniejszym pracownikiem niż absolwent Sorbony (bo składek nie trzeba płacić). Stało się tak z różnych przyczyn. Efekt był jeden: dziura w budżecie ZUS rozrosła się do tak gigantycznych rozmiarów, że de facto wypadałoby ogłosić plajtę. Tylko, że w chwili gdy emerytury przestałyby być wypłacane żaden rząd nie utrzymałby się dłużej niż godzinę, a posłowie i ministrowie zawisnęliby w charakterze ozdób na latarniach ulicznych stołecznego miasta.

System oszczędności przeistoczył się więc w system solidarystyczny - ze składek obecnie pracujących płaci się emerytury, gdy kasy brakuje - dokłada Rząd (z podatków), gdy nadal brakuje ZUS zaciąga kredyt lub rzuca pomysłami w rodzaju rabunku środków zgromadzonych w tzw. II filarze. Efekt jest taki, że im mniej pracujących - tym większa dziura w budżecie ZUS (odrębnym problemem jest to, że samo funkcjonowanie ZUS pochłania jakieś 5 mld. rocznie). I stąd biorą się różne śmieszne pomysły - jak pana posła Kasprzaka.

Podsumowując: system ubezpieczeń społecznych to nic innego jak międzypokoleniowy transfer środków pieniężnych. Skoro tak, to mam tylko jedno, za to bardzo ważkie pytanie: po co mieszać do tego Państwo? Czy nie prościej oddać ludziom ich sprawy w ich własne ręce, sugerując jedynie odkładanie części dochodu na stare lata? Lub takie wychowanie swoich dzieci, by zapewniły nam byt na starość? Pieniądze zaoszczędzone na ZUS, który jedynie przelewa z pustego w próżne, można przeznaczyć na naukę kształtowania świadomości ekonomicznej i pokoleniowej, a będą sto razy lepiej wydane niż na 50 tys. urzędniczych pensji.

Mam kontrpropozycję dla rozwiązania p. posła. Otóż proponuję każdą osobę, która nie ma dzieci zwolnić z obowiązku płacenia składki emerytalnej. W zamian za to, osoba ta zrzeka się jakichkolwiek praw do państwowego uposażenia na stare lata.

Ciekaw jestem niezmiernie, jak kształtowałby się przyrost naturalny w Polsce na skutek takiej polityki. Myślę, że poleciałby na łeb na szyję - jako dowód zaufania dla rządu i ZUS w jaki sposób gospodarują naszymi pieniędzmi.






 ibsen82, niedziela, 12 września 2010; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz