niedziela, 11 grudnia 2011

Cenna praca

"Polak swojej pracy nie lubi" - tak zatytułowała swój artykuł w Gazecie Wyborczej p. Katarzyna Pawłowska - Salińska. Przykro mi to pisać, ale artykuł dowodzi tylko jednej rzeczy: humanistyka w ogóle, a socjologia i psychologia w szczególności schodzą na psy. A dziennikarstwo zeszmaca się w tempie zastraszającym.

Nie chcę się już czepiać samego tytułu, któremu przeczy lead umieszczony dwie linijki niżej, a oznajmiający: Jedna trzecia Polaków jest niezadowolona z zajęcia, jakie wykonuje - wynika z badań firmy Sedlak & Sedlak. Nie wiem kiedy pani Pawłowska - Salińska kończyła szkołę, ale ani dawniej, ani chyba teraz, program nauczania matematyki nie zmienił się tak dalece, by stawiać ryzykowne twierdzenia, że 30%>50%, co ewentualnie usprawiedliwiałoby uogólniające stwierdzenie: "Polak".

Ilość nagromadzonych w relacji truizmów powaliłby na ziemię byka, jeśliby tylko był wrażliwy na podobne niuanse: Wyniki (...) wskazują, że dla większości Polaków w pracy najbardziej liczą się pieniądze. Wśród zarabiających powyżej 10 tys. zł brutto zadowolonych z zajęcia jest 60 proc. osób. Gdy pytano tych zarabiających poniżej 2 tys. zł, okazało się, że swoją pracę lubi zaledwie 15 proc. Nie wiem komu przypisać ten olśniewająco odkrywczy akapit: czy cytowanemu wcześniej p. Bartoszowi Soczówce, czy samej autorce, gdyż redakcja zapomina o takich drobiazgach jak cudzysłowy, czy choćby podawanie wtrąconych wypowiedzi kursywą. Niemniej jednak, rzeczywiście, żeby dojść do błyskotliwego wniosku, że im więcej kto zarabia tym bardziej jest z pracy zadowolony, koniecznie należy przebadać prawie pięć tysięcy ludzi. Są jednak i tacy, którzy mają wątpliwości: Nie wiadomo, który z mierzonych przez nas czynników działa najsilniej na naszą satysfakcję z pracy - dodaje dr Kazimierz Sedlak. - Ale naturalnym jest, że każdy z nas chce zarabiać więcej i mieć wyższą pozycję zawodową. - co autorka znów komentuje: Rzeczywiście, poziom satysfakcji jest ściśle związany ze stanowiskiem. Z pracy zadowolonych jest niemal 57 proc. dyrektorów oraz członków zarządów firm, a tylko 22 proc. pracowników szeregowych. Tak jest, dyrektor, który nie dość że nieźle zarabia, być może robi nawet to co go interesuje i niewielu ma ludzi nad sobą, którym musi się tłumaczyć, w istocie, mógłby mieć miliony powodów do niezadowolenia. Oczywiście, odpowiedzialność większa, więcej obowiązków, ale tu powrót do punktu numer jeden - właśnie dlatego więcej zarabia.

Ciekawi mnie ile Sedlak and Sedlak skasowało za przeprowadzenie tych badań, choć jak wiele by to nie było - zleceniodawca wywalił pieniądze w błoto.

Jeśli przyjąć, że stosunek pracy polega na tym, iż pracownik najemny sprzedaje swój czas i doświadczenie w zamian za pieniądze - to wiadomo, że najbardziej zadowolony będzie gdy sprzeda je jak najdrożej. Kiedy mu się to nie udaje - zadowolenie spada. Dokładnie tak samo, jak każdy inny podmiot gry rynkowej. Czy rzeczywiście, żeby wysnuwać wnioski opisane przez ekonomistów ze dwieście lat temu, trzeba przeprowadzać jakiekolwiek badania? I jeszcze określać wyniki zaskakującymi?

A wszystkie teorie o satysfakcji, samorealizacji, rozwoju osobistym, zainteresowaniach... Przecież każdy z nas byłby to w stanie zrobić we własnym zakresie - niekoniecznie poddając się rygorowi limitowanych urlopów, wstawania o określonej godzinie, czy słuchania upierdliwego szefa. Z jednym drobnym zastrzeżeniem: na wszystko potrzeba pieniędzy, a te niestety trzeba zarobić.


 ibsen82, wtorek, 17 maja 2011; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz