niedziela, 11 grudnia 2011

Warkocze kometom pleść

Nazwisko Michała Kusiaka większości pewnie nic nie mówi. Pierwszy (i ostatni jak do tej pory) raz obiło mi się o uszy kilkanaście dni temu, gdy trafiłem w Dzienniku Polskim na artykuł, z którego wynikało, że ów młody student - pasjonat astronomii odkrył dwie komety pod rząd. Zrobił to, analizując zdjęcia wysyłane w ramach programu SOHO.

Lubię sobie poczytać komentarze pod różnymi artykułami. Czasem pełno w nich śmiecia, czasem upolityczanianie na siłę - nawet w tym przypadku: ktoś bez związku przylutował Tuskowi, ktoś inny dla odmiany kopnął Kaczora. To wszystko jednak jest normalką nawet pod dysertacjami dowodzącymi przewagi pieluch tetrowych nad pampersami. Najbardziej zdziwiła mnie spora ilość komentarzy w stylu: "no i co z tego", "nie mógłby się czymś poważnym zająć" czy napisane, z przekąsem: "łaaaał ale sukces". Dziwne, bo odkrycie czegoś, choćby miał to być tylko kawałek skały podróżujący w te i nazad po Układzie Słonecznym, jest mimo wszystko odkryciem - dołożeniem nowego klejnociku do skarbnicy wiedzy ludzkiej i zasługuje jeśli nie na docenienie, to przynajmniej na brak krytyki. Krytyki i kąśliwej ironii skierowanej ku komuś komu się chce, przez osoby pasjonujące się życiem erotycznym Dody Elektrody.

Trudno wyciągać z tego faktu daleko idące wnioski, tyczące się charakteru narodowego Polaków, ale jakoś dziwnie przypomina mi się frazes o "polskim piekiełku" i usłyszana gdzieś opowieść o potępieńcach gotujących się w kotle ze smołą, a wciągających z powrotem tych, którzy próbują zeń wyjść.

Problem jest jednak nieco szerszy. Gdy wziąć do ręki dowolną gazetę, z tych bardziej ogólnych, sporo ponad połowę treści zajmują problemy, które może i dla nas w tej chwili są istotne: a to Schetyna złajał Tuska, a to MAK opublikował raport o katastrofie Smoleńskiej, to Kaczyński obiecuje, że kazałby służbom specjalnym inwigilować ekspertów ds. wypadków lotniczych, a to właśnie Doda pobiła się i zwyzywała kogoś podczas otwarcia jakiejś durnej tancbudy w Warszawce. Może kogoś będzie to interesowało jeszcze z tydzień, z rok, może nawet dziesięć lat? Ale za pięćset? Kto potrafi wymienić choćby jedynie nazwisko kanclerza króla Zygmunta Starego?

Komety, rozwój astronomii i badanie najbliższego otoczenia Ziemi, czy rozwój nauki w ogóle - to nie są pierdoły. To nasza przyszłość, bo czy się nam podoba, czy nie - kiedyś, jako gatunek (optymistycznie zakładając, że się do tej pory nie wyrżniemy, albo nie wykończy nas jakiś kataklizm) będziemy musieli się po naszym najbliższym pozaziemskim otoczeniu rozejrzeć. Póki co Wszechświat potrafimy się tylko oglądać z Ziemi i jej okolic: na Księżycu od 38 lat nikogo nie było, a na Marsie nikogo przez najbliższe dwadzieścia nie będzie. Skoro więc już nie latamy, i ograniczamy się do podglądactwa to dodanie do bazy danych komet dwóch rekordów - jest sprawą ważką i nawet nie wiadomo kiedy, a może się przydać. Tylko, żeby to rozumieć, trzeba mieć pod czaszką trochę oleju - i to nie zjełczałego na skutek oglądactwa TVN Style albo czytania Pomponika na przemian z Pudelkiem.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego nie warto naśmiewać się z odkrycia naszego młodego astronoma.

Słyszał ktoś o Kardaszewie? W latach 60, ten rosyjski astronom opracował ciekawą skalę: opisuje ona stan zaawansowania technologicznego cywilizacji, za kryterium biorąc źródło energii. Skala liczy trzy stopnie i od razu muszę zmartwić wszystkich, którzy lokują nas gdzieś na niej. Otóż nie osiągnęliśmy jeszcze nawet pierwszego. Te na pozór bezpodmiotowe (bo tyczące się przyszłości) rozważania podchwycone zostały przez naukowców - fizyków, futurystów, astronomów. Jeden z nich, Michio Kaku, dołożył do skali nawet linię czasu na której prognozuje kiedy wejdziemy na który ze stopni. Wynika z niej, że na pierwszy poziom wdrapiemy się z mozołem koło 2100 roku, na drugi w 2800, a na trzeci za jakieś 10000 lat.

Hipotezą konkurującą, czy może lepiej powiedzieć: uzupełniającą skalę Kardaszewa, jest Technologiczna Osobliwość (TO). Miałby to być punkt w przyszłości, gdy jakiekolwiek przewidywania w stosunku do dalszego rozwoju, będą już nietrafne, bo postęp będzie się dokonywał zbyt szybko. Ma wystąpić w chwili gdy człowiek stworzy sztuczną inteligencję przewyższającą intelektualnie wszystkich ludzi. Od tego momentu mamy się już znaleźć pod opieką (albo w niewoli) mądrzejszych od nas robotów, które diabli wiedzą co postanowią z nami zrobić. Bajka? Próbował ktoś z Was ostatnio wygrać w szachy z własnym telefonem komórkowym? No właśnie. Kasparow - najwybitniejszy chodzący po świecie szachista - już trzynaście lat temu przegrał z Deep Blue, a postęp i przyrost mocy obliczeniowej odbywa się w tej dziedzinie w tempie wykładniczym... Szachy, rzecz jasna, to nie całe życie, tylko nagle okazuje się, że specjalny odcinek Va Banque w USA wygrał gadający komputer, który doskonale poradził sobie nie tylko z szybkim przegrzebywaniem terabajtów informacji, a i nadążał z interpretowaniem danej frazy oraz formułowaniem pytania - czego wymaga konwencja programu; na stację kosmiczną NASA wysyła człekokształtnego robota, bo jest bardziej wydajny i bez problemu może wykonywać prace w przestrzeni...

Hipoteza TO - jak wyliczyli naukowcy badając częstość występowania przełomów technologicznych - miałaby się urzeczywistnić około 2040 roku, a więc przypuszczalnie za naszego życia. Co się będzie wtedy działo - zgodnie z podaną już definicją - trudno przewidzieć. Jedno jest pewne: jeśli miałaby nastąpić: nie będzie już ludzi - odkrywców, ani komet, ani planet, ani gwiazd. I może się okazać, że Michał Kusiak był jednym z ostatnich LUDZI, którzy zdążyli coś jeszcze do nauki astronomii wnieść.


 ibsen82, niedziela, 23 stycznia 2011; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz