niedziela, 11 grudnia 2011

Globalne pierdnięcie

Pierdnięcie w najbardziej zabitej dechami dziurze na ziemi, nagłaśniane przez zawodowych dziennikarzy i niesione miliongębną internetową plotką, zgodnie z efektem motyla, na przeciwległym krańcu globu zagrzmi stukrotną fanfarą grzmotu i wionie smrodem odkrytego dołu kloacznego w upalny dzień. Świat w którym żyjemy, który określono już kilkadziesiąt lat temu globalną wioską - w tak mniej więcej funkcjonuje.

Pełen podziwu jestem dla Marshalla McLuhana, który jest autorem pojęcia globalnej wioski. Z tego co mi wiadomo miał na myśli jedynie szybkość przemieszczania się informacji i idące za tym przybliżenie się odbiorcy informacji do wydarzenia. Jeśli przypomnieć sobie zamachy na WTC, katastrofę smoleńską, śmierć Jana Pawła II, albo inne, skupiające uwagę wydarzenia minionych lat - mogliśmy je śledzić niemalże od pierwszej minuty, na żywo i wraz z prowadzącymi programy informacyjne; prawie w tym samym czasie odkrywać kolejne odsłony dramatu, oddawać się spekulacjom i zgadywać - jakby się działy za płotem - trudno mu nie przyklasnąć, szczególnie, że określenie stworzył już prawie pięćdziesiąt lat wstecz. Jest jednak trafne nie tylko z tego powodu. Wieś, małe miasteczko, czy w ogóle niedużą zbiorowość ludzką, można charakteryzować w rozmaity sposób, niekoniecznie biorąc pod uwagę tylko - li prędkość rozprzestrzeniania się informacji. Można wręcz zaryzykować i stwierdzić, że ta prędkość właśnie jest sprawą raczej wtórną, wynikająca jedynie z bliskości przestrzennej. Definiowanie wsi przez prędkość rozchodzenia się informacji to jak opisanie samochodu jednym słowem np. czerwony - niby cecha niepozbawiona znaczenia, ale jakiś niedosyt poznawczy pozostał. Wieś, szczególnie dawniej, była (prawie) samodzielnym bytem ekonomicznym, gdzie w zasadzie wszystko co potrzebne produkowało się na miejscu. Jeden uprawiał zboże, drugi hodował świnię, trzeci był kowalem, a czwartemu przypadała rola wioskowego głupka i dostarczał rozrywki. Co ciekawe i widoczne okiem nieuzbrojonym - analogia McLuhana doskonale się broni. Jest jednak jeszcze jedna cecha, (czy może lepiej powiedzieć: zjawisko), z pozoru bez znaczenia, a właściwa niewielkim społecznościom, którą ze wsi właściwej zabraliśmy sobie do wiochy globalnej. Mowa tu o plotkowaniu.

O ile plotkowanie - czyli rozpowszechnianie informacji niepotwierdzonych, zasłyszanych, przeinaczanych, często gęsto zwyczajnie wyssanych z palca - w skali lokalnej: małej swojskiej, pachnącej siankiem a obornikiem wioseczki jest dla ogółu nieszkodliwe (bo najwyżej jakaś panna popłacze, że baby o niej gadają, że się nieskromnie prowadzi), o tyle gdy mówimy o plotkach globalnych - skutki będą, per analogiam - globalne. Plotkowanie, jak można przypuszczać, było pewnie formą zabicia nudy, swoistym programem z telenowelami epoki agrarnej. We wsi globalnej - podobnie. Warto przy tym zaznaczyć, że wygadywanie bzdur na skalę światową, tym razem na temat jakiejś gwiazdeczki ekranowej, zamiast Zochny od Macieja, w sumie mało kogo obchodzi, (może poza zboczeńcami czytującymi Pudelka, Pomponik i Plotka wszystko kropka pl) i mało komu szkodzi (wręcz przeciwnie). Są jednak plotki, które umieszcza się w paskach na ekranie telewizyjnym, które przebiegają z prawej do lewej, na tle czerwonym, albo żółtym; okraszone napisem PILNE; są plotki, o których poważni publicyści, z marsem na czole, piszą poważne felietony; którym jedni analitycy poświęcają kolumny w dodatkach ekonomicznych, a drudzy je czytają i na ich podstawie rekomendują podjęcie decyzji. Takie plotki, to już nie przelewki - póki wiadomo, że mamy do czynienia z bujdą, można ją traktować z właściwym dystansem, ale bujda uwiarygodniona autorytetem... Nadal jest tym czym jest - tylko już postrzega się ją inaczej.

Libia, jak wiadomo, siedzi na ropie, której sporą część wysyła do Europy. W Trypolisie, od 1969 roku rządzi niejaki Muamar Kadafi. Jeszcze rządzi, bo jego współziomkom zamyśliło się, żeby wzorem Egipcjan i Tunezyjczyków w końcu zmienić go na kogoś innego. Kadafiemu, co oczywiste pomysł ten się nie spodobał - począł więc na głowy swych obywateli zrzucać bomby, nasłał na nich najemnych zbirów i zawziął się, żeby z wygodnego siodła wysadzonym nie zostać. Wojna domowa prawie gotowa. W tym czasie mimo, że ropa nieprzerwanie płynie do Europy (czyli podaż bez zmian), jej cena rośnie. Skoro podaż bez zmian, to przyczyny wzrostu ceny należy szukać po stronie popytu. Ale dlaczego popyt wzrósł akurat wtedy, gdy Kadafi urządza krwawą łaźnię swoim rodakom?

Praprzyczyną jest plotka. Ktoś, gdzieś uwierzył w prostą, acz nie potwierdzoną zależność, którą można by opisać tak: jeśli w regionie gdzie wydobywa się ropę mają miejsce niepokoje, to trzeba jej kupić na zapas, bo nie wiadomo co będzie. I generuje tym samym popyt, który zaczyna windować cenę ku górze. Czy rzeczywiście osoby rozumujące w ten sposób mają Libijczyków za idiotów? Czy naprawdę sądzą, że nagle zakręcą kurek i pokażą figę? A co mieliby niby z nią robić? Ktokolwiek wygra w konflikcie Kadafi vs. naród będzie robił to samo: sprzedawał ropę naftową - każda ze stron potrzebuje pieniędzy: pułkownik będzie musiał ugłaskać nimi zrewoltowany lud, a zrewoltowany lud, jeśli wprowadzi demokrację to szybko się przekona jak bardzo kosztowny to ustrój. Swoją drogą, bardzo niewdzięczny ten lud libijski, skoro chce się pozbyć władcy za którego panowania ich kraj znalazł się na pierwszym miejscu w rankingu HDI wśród wszystkich państw afrykańskich.

Podobnych historii jest zresztą więcej - bo ekonomia uwielbia żywić się plotkami, w żargonie fachowców zwanymi zresztą spekulacjami. W siedemnastym wieku w Niderlandach za cebulkę tulipana można było kupić wóz z końmi, na początku bieżącego cokolwiek miało w nazwie ".com" postrzegano jako kurę znoszącą złote jajka i windowano ceny akcji do niebotycznych poziomów, do 2008 roku wierzono, że nieruchomości to złoty interes... Gdzieś wygrał wybory polityk X i już mamy wieści: "jak zareagowały rynki na wybór..." i zaczynają się wzrosty lub spadki w zależności od tego co polityk miał w programie, mimo, że nie zdążył jeszcze objąć urzędu i nie wiadomo, czy w ciągu nocy coś mu się nie odmieni (co zresztą częste u polityków jeśli wziąć pod uwagę realizację obietnic wyborczych). Zamieszki w Egipcie: giełda w dół, ceny wszystkiego w górę, bo może znacjonalizują Kanał Sueski. Gdzieś indeksy giełdy zmieniają kolor na czerwony: w innych krajach wyprzedaż akcji jak zniczy na Wszystkich Świętych, bo "coś" może być na rzeczy. Błogosławieni ci, którzy doznali łaski Wiary! Tylko czemu ich wiara przekłada się na rzeczywiste manipulacje finansami?

W globalnej wiosce, globalna plotka ma już inny ciężar gatunkowy niż w zwykłej. Na dokładkę do zakłamywania obrazu świata - obraz świata tworzy. Bo z głupiego gadania o tym, że ceny ropy wzrosną na skutek konfliktu w Libii, ceny rzeczywiście rosną, o czym można się przekonać tankując samochód. Uwaga zatem na słowa, bo w świecie globalnym co wróblem wyleci już nie wołem, a całym stadem wraca.




 ibsen82, sobota, 05 marca 2011; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz