niedziela, 11 grudnia 2011

Postmodernistyczny Panteon

Każda epoka w odbiorze ludzi, którzy w niej żyli była dziwna. Dziwnym musiało być dla kogoś nisko urodzonego i niekształconego w średniowieczu, że chodzi do kościoła i nie rozumie ani słowa z mszy (bo po łacinie była), dziwnym dla chłopa w XIX wieku była lokomotywa parowa, dziwnym i niezrozumiałym dla żołnierzy było, o co się właściwie biją w pierwszej wojnie światowej. Dla mnie, u progu 21 stulecia, gdy galopujący postęp technologiczny sam w sobie przestał już zaskakiwać, a zaskakują jedynie jego owoce, dziwnym jest: komu i dlaczego właściwie wierzymy.

Rewolucja informatyczna (czy właściwiej może byłoby informacyjna) wali nas po głowach taką terabitową maczugą informacji, że nie da się ich w żaden, ale to absolutnie żaden sposób wszystkich choćby i pobieżnie przejrzeć, a gdzie tam dopiero przetrawić i choćby znacznie upraszczając - przyswoić. Stąd też w każdej praktycznie dziedzinie życia konieczne jest uogólnianie. Posłużę się metaforą. Chcemy się dowiedzieć czegoś o określonym kwiecie. Naukowiec wykopie go z ziemi, obejrzy korzonki, potnie na kawałki, poogląda co w nim drewno co łyko, jak transportuje wodę, a jak sole mineralne i zrobi kilka eksperymentów. Dziennikarz przyjrzy się i opisze, jakie listki, jaka łodyga, jakie płatki. Do nas, na samym końcu łańcucha pokarmowo - informacyjnego dotrze znów pewna ilość faktów, z których zapewne zapamiętamy dwa: jaki kwiat ma kolor i jaką wydziela woń i tylko te dwa fakty będą pozycjonowały w naszym umyśle obraz słowa, dajmy na to: begonia (jakkolwiek wygląda).

Żeby nie zwariować i nie poświęcać całej doby (i tak by jej brakło) na wertowanie wieści ze świata musimy niestety zawierzać uogólnieniom, by tak jak na powyższym przykładzie, na podstawie opisu zaserwowanego przez określone medium stworzyć sobie określone własne wyobrażenie przedmiotu czy zjawiska i wyrobić jakąkolwiek na dany temat opinię. Szkopuł tkwi w zaufaniu do medium.

Medium to nie tylko dziennikarz. To może być równie dobrze polityk, urzędnik, reklama, kelner, stewardessa, policjant, sprzedawca, prawnik, nauczyciel czy ktokolwiek tam jeszcze. Upraszczając: naszym medium jest dowolny specjalista w swojej dziedzinie, który nam, laikom, na podstawie swojego dostępu do "wiedzy tajemnej" ma pomóc wybrać najlepsze rozwiązanie tudzież przedstawić dostępne wraz z alternatywami.

Problemem jest, że i specjaliści są zwykle uwikłani w jakieś tam swoje biznesa. Sprzedawcy zawsze zależy na tym, by zarobić jak najwięcej, kelnerowi - by sprzedać najdroższą potrawę (albo tę, której akurat jest najwięcej w kuchni), politykowi by wygrać w wyborach...

Dziwnym trafem jakoś bardziej ufamy temu co napisane, niż temu co powiedziane, (szczególnie gdy nie dostrzegamy w medium autorytetu). I to mimo malejących nakładów gazet i książek. Wyjątkiem od tej reguły jest telewizja (i radio), gdzie można powiedzieć dowolną bzdurę, a większość obywateli i tak to łyknie jak niemowle kaszkę, albo aktorka porno... no. I nie jest to tylko nasza - Polska przypadłość.

Pracuję w samolocie, wożąc pasażerów z miejsca w miejsce. Przebywam z nimi na kabinie, dbam o ich dobre samopoczucie, rozwiewam wątpliwości, leczę strachy przed lataniem, przypominam by zapinali pasy i wyłączali telefony komórkowe. Pasażerowie już zaufali przewoźnikowi (kupując bilet), że ich nie pozabija podczas przelotu z miejsca A do B. Skoro zawierzają pilotowi i maszynie swoje życie, mogliby zawierzyć i w innych sprawach związanych z podróżą lotniczą. Na przykład w tej, że nadmierne chlanie na pokładzie samolotu szkodzi (ze względu na mniejsze ciśnienie i niższą wilgotność powietrza). A tu na lotach z Polski i z Ukrainy głównym problemem jest pijaństwo. Jakoś tak się składa, że przedstawiciele tych dwóch narodów mylą samolot z teleporterem i wydaje im się, że jeśli się urżną na początku podróży to w mgnieniu oka i na zerwanym filmie znajdą się u jej celu. Jakiekolwiek próby przemawiania do rozsądku niewiele dają (żeby do czegoś przemawiać, to musi to coś istnieć), a próby tłumaczenia na zasadzie: "nie wolno", spotykają się w dziewięciu na dziesięć przypadków z następującą ripostą: a gdzie to jest napisane? Owszem jest, wbrew wątpiącemu. W rozdziale 13 pkt. 10 ogólnych warunków przewozu (w mojej firmie), które z kolei powstały w oparciu o rozporządzenie o nazwie EU-OPS gdzie w części ogólnej regulowane są kwestie przewozu pasażerów pod wpływem środków odurzających. Pasażer ma prawo tego nie znać, ale powinien w takim wypadku zaufać, komuś kto zna, czyli w tym przypadku stewardessie. Woli jednak przyjąć linię obrony opartą na negacji istnienia przepisu, podając się przy tym na pożarcie na jak na talerzu. Gdyby chociaż zakwestionował sens istnienia warunków przewozu i EU-OPS, byłoby pole do dyskusji, a tak...

Zaufanie, jeśli już kogoś nim obdarzymy, nie jest symetryczne. Urzędnik nigdy nie zaufa nam, tylko innemu urzędnikowi, albo przepisowi. Sytuacja hipotetyczna:

Kupuję sobie kawałek ziemi daleko od miasta, daleko od rzek, parków narodowych, poligonów wojskowych itd. Z internetu ściągam plan domu, wiercę studnię, kupuję w Castoramie generator prądu, podpinam do niego betoniarki, wiertarki i wszelkie inne użyteczne acz hałaśliwe ustrojstwa i stawiam sobie chałupę. Stawiam ją w 100% zgodnie z planem, nie kombinując na ilościach materiałów, nie zaniedbując bezpieczeństwa. Kończę budowę i zaczynam mieszkać. Żyję tak już trzy lata i nagle puka do moich drzwi smutny urzędnik (dziwnym trafem jedyny przymiotnik jaki mi pasuje do urzędnik to "smutny"), który pyta, co to za samowola budowlana. Grozi mi grzywna, bądź kara pozbawienia wolności, jak również możliwa administracyjnie zarządzona rozbiórka. Wszystko zgodnie z obowiązującym prawem, tylko dlatego, że nie przeszedłem biurokratycznej drogi przez mękę żeby sobie ten dom wybudować. I tu pytanie: dlaczego do cholery, skoro dom stoi od lat trzech, nikomu się na głowę nie zawalił, nie szpeci krajobrazu, nie szpeci też panoramy miasta (bo żadnego wokół nie ma) i postawiony został na mojej ziemi nie może sobie stać dalej? Dlaczego jestem mniej wiarygodny niż inny urząd? Może by tak zaufać mi już i dać spokój z ganianiem mnie po sądach? Przecież jeśli mnie przygniecie, zabije czy okaleczy to i tak będzie dla mnie większą karą niż administracyjna grzywna, a jeżeli nie przygniecie, to czy zostawienie mojej rodziny na pastwę losu (gdy pójdę siedzieć), jest ważniejsze niż kilka pozwoleń, które ominąłem?

Może się to wydawać bez związku, ale sens istnienia pewnych przepisów, jest również efektem zaufania. Zaufania, jakiego udzieliliśmy ludziom przepisy tworzącym. Wierzymy, że to co ktoś tam sobie wymyślił ma na 100% jakiś sens, a potem... dura lex sed lex, choćby przepisy miały być najbardziej durne i uprzykrzające życie. Jest w tym pewien znak czasu. Ludzie do tego stopnia - z przykrością stwierdzam - zdurnieli, że przepisy traktują wyżej niż zdrowy rozsądek i zwykłą życzliwość. Jak w przykładzie z samolotu. Stewardessa mówi: "nie chlej bo może stać Ci się krzywda, albo zrobisz komuś krzywdę", ktoś chleje, ktoś robi sobie albo współpasażerowi krzywdę, a biurokrata zaciera ręce, bo może kolejną sytuację ująć w paragrafy i przedstawić w postaci przepisu. Czy naprawdę tego nam trzeba, żeby wkrótce wydawane były wytyczne o treści: "Do podcierania tyłka używaj papieru toaletowego", bo jakiś szczeniak nie zaufa matce i weźmie papier ścierny?

Ogólną tendencję jaką kierują się ludzie ufając sprowadziłbym do następującego twierdzenia: nie ufamy temu co łatwo nam sprawdzić, natomiast ufamy temu co trudno. Jest to normalne - ludzie upraszczają sobie życie. Tyle, że szkodliwe. Bo na przykład: łatwo sprawdzić, czy auto nie było "bite" więc nawet jeśli kupujemy je od kogoś, komu dobrze z oczu patrzy, będziemy łazić dookoła niego, wąchać, stukać, pukać i oglądać. A jak ktoś nam mówi z ekranu telewizora: "Zagłosuj na mnie, w Polsce będzie lepiej" to leziemy jak - nie przymierzając - krowy na pastwisko, do urny wyborczej nawet nie patrząc na to co ma ten ktoś napisane w programie. Co jest bardziej szkodliwe: lekko puknięty samochód w garażu, czy kretyn u władzy?

Zastanawiam się tylko, kiedy tendencja się odwróci. Kiedy ludzie zaczną ufać tym którzy są tej pokładanej w nich wiary godni, kiedy przestaną ślepo ufać przepisom, a zaczną ufać ludziom wokół. I kiedy wreszcie przestaną ślepo ufać i wierzyć tym, którzy z nabijania w butelkę i kłamstwa zrobili swój zawód.




 ibsen82, wtorek, 12 października 2010; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz