niedziela, 11 grudnia 2011

Polskie mordy i upublicznione gacie

Większość z czytających kojarzy pewnie film reżyserowany przez Janusza Zaorskiego "Szczęśliwego Nowego Jorku". Gdzieś w połowie tego pouczającego dzieła, główny bohater grany przez Lindę tłumaczy współlokatorom, dlaczego nie odniosą w Ameryce sukcesu. Główną podawaną przez niego przeszkodą jest posiadanie tzw. "polskiej mordy", charakteryzującej się według niego, końską szczerością, głupotą i brakiem uśmiechu. No i faktycznie, fizjonomie owe nie są zbyt interesujące. Mamy tam i zapijaczonego inteligenta, i biznesmena złomiarza stylizującego się na kowboja, i typowego Polaka - katolika z zapadłej wsi, zasuwającego na trzech etatach, jak również hojnie obdarzoną przez naturę tzw. "tępą strzałę", która to cycki może i pokaże, ale po ślubie. Co ciekawe, jeden z bohaterów (grany przez Zamachowskiego), usiłuje tłumaczyć, skąd to ponuractwo powołując się, jak zresztą nietrudno się domyślić, na narodową martyrologię.

W 2002 (chyba) Rafał Ziemkiewicz, wydał książkę pt. "Polactwo". Abstrahując od prawicowo - konserwatywnych poglądów autora i nieco już w tej chwili nieaktualnego tła (realia roku 2001/2002 Samoobrona w Sejmie, Rywin proponujący zakup ustawy itp.) główna myśl jego pracy zdaje się być nadal aktualna. Polską rządzi chamuś - cwaniaczek. I nie mam tu na myśli nikogo konkretnego, tylko pewien rodzaj postaw wśród ludzi mieszkających między Bałtykiem a Beskidami.

Nie chciałbym tu wymieniać ponownie wszystkiego tego o czym Ziemkiewicz napisał, chciałbym tylko wspomnieć o kilku swoich, uzupełniających być może ziemkiewiczowskie, spostrzeżeniach.

Chamstwa w kręgach władzy się już pozbyliśmy (albo o nim nie wiemy). To, że w chwili obecnej mamy bezpłciowego, pozbawionego kręgosłupa, lubującego się w okrągłych słówkach, ale za to proeuropejskiego premiera, rząd który, de facto, drugi rok szykuje się do reform, ministrów mielących w ustach miałkie nic nie znaczące słowa, jest tematem na inne rozważania. Nagrane w ramach dekonspirowania tzw. afery hazardowej rozmowy odłóżmy chwilowo na bok, uznając je za wizerunkową wpadkę i umówmy się, choćby na potrzeby tych tylko rozważań, że co by nie było to jednak Tusk (choć pewnie na boisku jak go kto sfauluje nie mówi: "motyla noga") prezentuje wyższy poziom kultury osobistej niż dajmy na to Lepper. Po Kaczyńskim nie będę jeździł, bo wielu już to zrobiło za mnie.

Chamstwo siedzi jednak dalej w nas. Przykład? Polaka prędzej poskręca, niż powie choćby "dzień dobry" osobie, której nie zna.

Moja praca polega między innymi na tym, że mówię od dwustu do sześciuset razy dziennie: "Dzień Dobry". Jak myślicie ile osób odpowiada? Z moich obserwacji około 30 procent. I to na "dzień dobry" powiedziane przeze mnie, w momencie kiedy to oni wchodzą w miejsce gdzie ja jestem gospodarzem. Zostałem tak wychowany, że w chwili gdy wchodzę do jakiegoś pomieszczenia, urzędu, sklepu, gdzie przebywają inni ludzie to się kłaniam. Nie wyobrażam sobie inaczej, chyba że się zagapię, zamyślę, lub coś rozproszy moją uwagę.

Swego czasu kolega z Bułgarii zapytał mnie, co jest nie tak z polskimi dziewczynami. Trafił w jakimś celu do Polski i spodobała mu się jakaś dziewczyna. Zagadnął ją więc przyjaźnie i jak sam to nazwał, walnął o jakąś niewidzialną ścianę, którą ta miała wokół siebie. Został zmierzony lodowatym spojrzeniem i skwitowany pogardliwym prychnięciem. I jak mu tu teraz wytłumaczyć, że w Polsce mieszka kilka milionów sztuk żeńskiej arystokracji? A wystarczy wyjść na zakupy: hrabianki w mięsnym, królewny fryzjerki, księżne kioskarki, baronowe kelnerki, markizy urzędniczki... Nie, panie, nie ma lekko, one nie siedzą tam gdzie siedzą po to, żeby świadczyć jakieś usługi, wykonywać zawód, handlować czymś, broń Boże! One tkwią w tych miejscach w oczekiwaniu na księcia (przyszłego, lub obecnego, który po pracy zawiezie je do domu), a Ty się kmiocie ciesz, że dostąpiłeś łaski: możliwości zakupienia pudełka zapałek i paczki "Popularnych". Zrobiłem kiedyś eksperyment. Wchodziłem do sklepu i mówiłem głośno "dzień dobry", jeśli w ciągu 10 sekund nikt nie reagował, wychodziłem. Myślicie, że ktoś zwrócił na to uwagę? Wolne żarty.

Nie dalej jak wczoraj, taka właśnie 55 letnia (na oko) dama, zablokowała swoją karetą marki seicento mój - dodam, że prawidłowo zaprakowany - samochód. Do tego stopnia, iż nie byłem w stanie ruszyć się o więcej niż 10 cm. Przejście po okolicznych sklepach w poszukiwaniu właściciela nie przyniosło pozytywnego rezultatu. Trąbienie (takie, że mieszkańcy dwóch okolicznych bloków stali w oknach) zaskutkowało po mniej więcej kwadransie. Myślicie, że chociaż mnie przeprosiła? No właśnie. Tak była zajęta rozmową przez telefon, że nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem. Natomiast jej koleżanka (bo okazało się że obie damy są pracownicami hurtowni wędlin... tzn. przepraszam: robią łaskę pracodawcy i klientom w hurtowni wędlin) zjebała mnie (bo inaczej wyrazić się tego nie da) jak psa, że to parking hurtowni, chociaż jako żywo, ani znaku, ani bramy na nim nie ma.

Powiecie, dlaczego nie zadzwoniłem po policję? Tak, tak. Zanim policja pojawiłaby się na miejscu zdarzenia, miałbym już naganę z wpisem do akt za spóźnienie się do pracy o pięć godzin. Oczywiście jako rasowy przedstawiciel swojego narodu wymyśliłem już jak będzie wyglądać wendeta (bo oczywiście chłop żywemu nie przepuści...). Postanowiłem, że następnym razem, zaparkuję nie dalej niż trzy centymetry od drzwi kierowcy jej karety. Tak żeby formalnie nie była zablokowana, ale żeby musiała swój hrabiowski zadek przecisnąć po siedzeniu pasażera. Biorąc pod uwagę jej masę w granicach 105 kg (z/k), objętość i przestrzeń w fiacie seciento powinna to być interesująca scena.

Z mężczyznami w usługach nie jest zresztą w naszym pięknym kraju wiele lepiej. Każdy kto był u mechanika wie co mam na myśli. Najtrudniejszą rzeczą w zakładzie naprawy pojazdów jest... zostać zauważonym. No chyba, że się przyjedzie Mercedesem S klasse. Bo w przeciwnym wypadku można sobie wejść do zakładu, ryknąć "dzień dobry", czy jak kto woli "szczęść boże" (można i cokolwiek innego, klienta i tak nikt nie zauważy). Aby potem postać z pół godziny zanim ktokolwiek się Tobą zainteresuje. Miesiąc temu, gdy odbierałem swoje pudło z naprawy, tak to mniej więcej wyglądało. Jeszcze ciekawsze jest samo wykrycie usterki. Jak nie wiesz co konkretnie dolega Twojemu samochodowi, nie ma nawet sensu wybierać się do mechanika, bo on przecież nie jest od tego żeby wiedzieć, ale żeby naprawić ( w zasadzie wymienić, bo dawno nie zadarzyło się żeby ktokolwiek mi coś naprawił), pomądrzyć się chwilę i skasować. Moje doświadczenia z warsztatami samochodowymi u nas w kraju są takie, że: po a) trzeba wiedzieć co Twojemu samochodowi dolega; po b) powiedzieć o tym mechanikowi; po c) przynieść część do wymiany; d) powiedzieć jak należy ją wymienić; e) nie marudzić z ceną; f) zostawić auto na dowolnie długi czas bez gwarancji, że cokolwiek w ogóle zostanie zrobione.

Niedawno dałem auto do elektryka. Umówiliśmy się na konkretny dzień, że przywożę auto rano przychodzę po nie wieczorem, po jego telefonie do mnie. Nauczony doświadczeniem wypisałem elegancko na kartce co i jak. Czekałem na telefon i czekałem i guzik z pętelką. W końcu polazłem do niego pod wieczór i pytam co z moim autem. A ten, że nie miał czasu, żebym jutro po niego przyszedł. Na mój nieśmiały protest, że przecież się umawialiśmy, powiedział mi, że owszem ale co chwilę ktoś do niego przychodził z ważniejszymi rzeczami...

Znowu zapędziłem się w dygresje, przykłady, scenki rodzajowe, historie życiowe i tym podobne, a czytelnik pewno spragniony jest jakiś konkretnych wniosków.

O cwaniactwie w naszym wykonaniu pewnie jeszcze kiedyś napiszę, chciałbym skonkludować, póki co, chamstwo i ponuractwo.

Nie uważam tego dziełka polskiej kinematografii, które przywołałem na początku, za arcydzieło, mogę wręcz - z czystym sumieniem - powiedzieć, że fabularnie było takie sobie. Sądzę jednak, że cenne w nim jest pokazanie w takim właśnie skrzywionym zwierciadle tego kim, w zasadzie, nadal jesteśmy. O ile dwanaście lat temu, można było jeszcze przyjąć tłumaczenia Potejta (to ten właśnie grany przez Zamachowskiego bohater) za o tyle o ile słuszne, to teraz? Jakiż to konflikt wydarzył się na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat, jaki kataklizm, mógłby tłumaczyć to jak się wzajemnie do siebie odnosimy? A żaden.

Próbowałem ten fenomen polskiego chamusiostwa wytłumaczyć sobie na różne sposoby: Ekonomiczy, ktoś kto słabo zarabia, wyżywa się na klientach, ale ten pada na takich choćby zawodach jak właśnie mechanik samochodowy (który zarabia pewnie dwa, trzy, razy więcej niż nauczyciel), ale gdzie ja się tam mechaników czepiam, stewardessa, której zawodowym obowiązkiem jest uprzejmość, a i pewnie za mało nie zarabia, potrafi niejednokrotnie przenicować pasażera na drugą stronę. Dokonałem analizy czynników geograficznych i prawie pasowało. Mieszkańcy Skandynawii (mniej słońca mają) rzeczywiście, w moim odbiorze, są jeszcze bardziej ponurzy niż Polacy, ale chamskimi nie można ich żadną miarą nazwać. Potem na tapetę wziąłem tą komunę nieszczęśliwie nam przez 45 lat panującą, która mogła tak bardzo serca rodaków moich zatruć, ale chamstwo, księżniczkowanie i ponuractwo wyziera również osób, które żadną miarą PRL (z jego dyktatem chłoporobotnika i pani sklepowej) pamiętać nie mogą. Jedyne co mi pozostaje to hipoteza genetyczna, czyli tak po prostu mamy, bo tak zostaliśmy stworzeni przez siłę wyższą bądź naturę.

Zdaję sobie sprawę, że pewnie niełatwo będzie to zmienić, jak mówi stare przysłowie "chłopa ze wsi wygonić można, wsi z chłopa nigdy". A jeśli, to dojdzie do przegięcia w drugą stronę, obecnego już w naszych dziejach - wystarczy choćby prześledzić modę z końca XVIII wieku. Wśród najmłodszego pokolenia, również pełno tych, którzy absolutnie bezkrytycznie akceptują sieczkę serwowaną przez kulturę masową, którzy wstydzą się tego, że są członkami tego narodu i popadają w jakiś absurdalny, skrajny kosmopolityzm. A wystarczy zachować odrobinę zdrowego rozsądku.

Nie byłbym sobą gdybym nie poczynił jakiejś antypaństwowej uwagi. Tym razem niech będzie to: ludzie ucywilizujcie się sami, szanujcie drugiego człowieka, a państwo nie będzie Was do tego zmuszało i przy okazji zarabiało na Waszym cywilizacyjnym nieokrzesaniu. Przykład? Proszę bardzo: okazuje się że można dostać mandat za wieszanie prania powyżej barierek na balkonie. Upublicznianie gaci (będących nieraz w kiepskiej kondycji) jest ewidentnym brakiem szacunku dla innych, tylko że to co kiedyś robiły baby we wsi biorąc na języki gospodynię, która wieszała swoje pranie od strony miedzy, teraz musi robić straż miejska, przy okazji radując ministra finansów dodatkowymi wpływami do budżetu. Wniosek jest prosty, każdy człowiek powinien wypracować w samym sobie na tyle przyzwoitości, by nie razić innych swoim zachowaniem. Tym prostym zachowaniem robi aż trzy rzeczy na raz: nie utrudnia życia innym, nie daje zarobić rządowi i pomaga innym być przyzwoitymi, bo nie mają powodu do obgadywania go, co zresztą również świadczy o braku szacunku. W imię przyzwoitości właśnie nie zaparkuję swojego auta obok srebrnego seicento, i nie uraduję się widokiem upokorzenia, jakiejś durnej baby, chociaż mam na to ogromną ochotę i choćby ktoś miał mi powiedzieć, że w jej imię dam sobie, za przeproszeniem, nasrać na łeb.

I tej przyzwoitości i wzajemnego szacunku i sobie i wszystkim życzę.




 ibsen82, czwartek, 19 listopada 2009; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz