niedziela, 11 grudnia 2011

Efekt kawy w SCS

Mieliście kiedyś wrażenie, że producenci różnego rodzaju sprzętów, restauratorzy, linie lotnicze czy korporacje albo legislatura traktują Was jak upośledzonych kretynów o IQ przeciętnej rybki akwariowej? Bo ja dość często. Na przykład, kiedy muszę w słoneczny dzień ubierać kamizelkę odblaskową, żeby zmienić oponę w samochodzie na drodze. Albo gdy w instrukcji obsługi żelazka czytam, że stopa jest gorąca i nie należy jej dotykać, albo w instrukcji obsługi samochodu znajduję informację, że w trakcie jazdy do przodu nie wolno wbijać biegu wstecznego, bądź gdy dowiaduję się z etykiety trutki na szczury, że jest trująca i nie należy jej spożywać. Albo, gdy na kubku z kawą w McDonaldsie czytam, że "Zawartość może być gorąca".

Większości z nas nazwisko Stelli Liebeck nie mówi nic. I niedobrze, bo jak za chwilę wyjaśnię owa starsza pani (zmarła w 2004 roku) w dość znaczący sposób wpłynęła na życie nas wszystkich. Nie była ani politykiem, ani działaczem, ani artystą. Otóż 1992 roku, p. Liebeck (wówczas lat 79) poparzyła się kawą. Nie byle jaką bo z McDonald's. Stało się to, gwoli ścisłości, w samochodzie jej syna. Wiekopomny kubek z kawą umieszczony został między nogami Stelli, która usiłowała dosypać doń cukru. Gwałtowne zdjęcie pokrywki, doprowadziło - zgodnie zresztą z prawami dynamiki i ściśliwości płynów - do rozlania się kawy na nogi i w konsekwencji - poparzenia (III stopnia).

Nie byłoby w tej historii nic dziwnego, gdyby nie fakt, że p. Liebeck poszła podzielić się swoim cierpieniem z sądem (spędziła sporo czasu w szpitalu), gdzie ława przysięgłych przyznała jej 2,86 mln zielonych odszkodowania. W toku postępowania ustalono, że kawa w restauracjach Mc Donald's ma temperaturę pomiędzy 82 a 88 stopni Celsjusza i jak argumentował adwokat p. Liebeck, jest to temperatura niebezpieczna, a sam Mc Donald's dopuścił się poważnego zaniedbania (gross negligance) dopuszczając tak groźną substancję jak kawa do obrotu (według niego, kawa powinna mieć 60 - 65 st. Celsjusza).

Od tej pory, różne dziwne pozwy stały się narodową specjalnością Amerykanów. Ostatnio z Angory dowiedziałem się nawet, że w internecie powstała specjalna nagroda (imienia Stelli). Przyznawana jest tym, którzy wyłudzą najdziwniejsze odszkodowania. Mamy tam bardzo ciekawe przypadki: a to włamywacz, który zatrzasnął się w obrabowywanym garażu, spędził w nim osiem dni - pół miliona (kwoty w USD podane za tygodnikiem Angora). A to babka, która złamała kość ogonową, jak wywinęła orła na napoju, który sama wylała - 113,5 tys. Grand Pirx zdobył gościu, który pozwał do sądu producenta samochodu kampingowego. Otóż ów pan podróżując nowym camperem nie wiedział, że jak włączy tempomat, to nie upoważnia go to do pójścia na tyły wozu w celu przygotowania sobie czegoś do picia, bo można z prędkością 110 km/h opuścić jezdnię. Zarobił na tym 1,75 mln i nową furę w miejsce rozbitej.

Naprawdę nie zazdroszczę im tych odszkodowań. Ani połamanej kości ogonowej nie chciałbym mieć (kiedyś potłukłem, załatwienie się siedząc na toalecie, tak żeby nie wrzeszczeć z bólu było wyczynem), ani temu który tydzień siedział w garażu i żywił się karmą dla psów (też kiedyś próbowałem - psy powinny stanowczo zaprotestować, przeciw manipulacji), ani nawet temu który miał wypadek samochodowy.

Z jednej strony cieszę się, że wreszcie ktoś oskubał jedną czy drugą korporację. Nadszedł czas, że mają za swoje: za wykorzystywanie pracowników, za bezduszność, za próby wtrącania się i sterowania życiem całych społeczeństw. Za wykorzystywanie krajów trzeciego świata, unikanie płacenia podatków (czego ja niestety nie potrafię), wyprowadzanie zysków poza granice do rajów podatkowych itp itd. Wymieniać możnaby w nieskończoność.

Jest jednak druga strona medalu. Efekt motyla. Korporacja to organizm, który uczy się na błędach i po raz drugi w identycznej sytuacji nie pozwoli sobie gola strzelić. I mimo, że w niektórych przypadkach może okazać się taka korporacyjna przegrana dla ogółu ludzi korzystna (np. usunięcie istotnej usterki w jakimś urządzeniu, bądź ujawnienie jakiegoś poważnego zagrożenia) to na ogół będą to bzdury. Zaczną się więc działania prewencyjne. Choćby takie jak robienie nadruków na kubkach (o gorącej zawartości), drukowanie bzdetnych instrukcji, które mnie (i chyba nie tylko mnie) po prostu rażą, gdyż obrażają moją (choćby nienajwyższą) inteligencję, czy rozsądek pomijając to, że są po prostu niepotrzebnym wycinaniem drzew na papier. Nieco później korporacja nakaże swoim pracownikom mówić: "Proszę uważać, gdyż kawa jest płynem i można się nim zakrztusić" (doprowadzając do furii pracowników, którzy będą musieli tą formułkę wyklepywać i klientów skazanych na jej wysłuchiwanie), aby na koniec zacząć na produkowanych przez siebie oknach montować naklejki o treści: "Wolna przestrzeń na zewnątrz, wyjście może grozić upadkiem ze znacznej wysokości", a na pistoletach informację, że "niewłaściwie używany może prowadzić do uszczerbku na zdrowiu" (tak jak plaster nikotynowy, albo witamina C z reklam radiowych). Za wszystkie te wątpliwe udoskonalenia (koszt plakietki, piktogramu, grubszej instrukcji, dłuższej reklamy w radio) będzie musiał zapłacić konsument - klient korporacji. Podobnie zresztą koszty przegranego przez korporację procesu sądowego choćby tak, że za kawę zapłaci o złotówkę więcej niż do tej pory. Mogę pójść jeszcze dalej - wzrost cen produktów prowadzi do wzrostu żądań płacowych, a uleganie im nakręca inflację, która z naszych pieniędzy robi bezwartościowe śmieci.

Może i się zagalopowałem i przejaskrawiłem całe zjawisko, ale dla powyższych powodów, cwaniaczki występujące z podobnymi pozwami, nie mają co liczyć na moją sympatię. Piszę cwaniaczki, bo nikt mi nie wmówi, że 79 letnia kobieta nie wie, że może poparzyć się kawą. Podobnie jak nie dociera do mnie argumentacja, że kierowca niby nie wie, iż podczas jazdy nie wolno mu opuszczać swojego fotela, bo w instrukcji nie ma słowa na ten temat. Wydawało mi się zawsze, że zasłanianie się ignorancją nie przynosi nikomu powodów do chwały, a w USA, jak się okazuje, jest jeszcze opłacalne finansowo. W sumie, to powinienem sam pozwać laureatów nagrody Stelli. Za to, że przez ich działania, jestem traktowany jak idiota. Ciekawe na ile wyceniłby odszkodowanie dla mnie amerykański sąd. Chyba, że będzie zajęty rozpatrywaniem sprawy przeciw Walt Disney Pictures, które w jednej z kreskówek pokazało jak to Goofy opuszcza miejsce za kierownicą i udaje się na, nomen omen, kawę do przyczepy kampingowej, zapominając uprzednio zatrzymać pojazd. A że tak nie wolno robić, zapomniano poinformować widza. Po staro-cerkiewno-słowiańsku.
ibsen82, środa, 02 grudnia 2009; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz