niedziela, 11 grudnia 2011

Jaśnie oświetlony terroryzm

W 2004 roku, kiedy Polska w końcu weszła do Unii Europejskiej, podobnie jak jakieś 60% społeczeństwa - świętowałem. Cieszyliśmy się, że nie będziemy musieli dłużej pokazywać paszportów przy przechodzeniu przez granicę, że fundusze unijne podniosą nasz kraj z cywilizacyjnego zacofania, że wreszcie będziemy członkiem wielkiej europejskiej rodziny. Siedzieliśmy wtedy w górach, przy ognisku - o północy 1 maja odpaliliśmy z tej radości nawet petardy.

Pierwszy szok przyszedł dwa dni później - kiedy musiałem zatankować samochód i okazało się że cena benzyny skoczyła z 3,20 do 3,80 złotego za litr.

Przez następne pięć lat przeżyłem jeszcze kilka takich rozczarowań. Ostatnie, miało miejsce 1 września 2009 roku.

Tego dnia, za sprawą arbitralnej decyzji Komisji Europejskiej wyeliminowano z rynku tradycyjne żarówki o mocy powyżej 100 Watt. Oczywiście, Polak potrafi, więc na rynku pojawiły się od razu żarówki 99 watowe, jednak - co większość interesujących się tą sprawą pewnie wie - jest to działanie tylko doraźne bowiem, żarówki w postaci takiej jak wszyscy je kojarzymy mają zniknąć z rynku unijnego do 2016 roku.

Pomiajam już fakt, że gdy tylko o tym usłyszałem, chciałem porzucić dotychczasowe zajęcie i rozpocząć karierę przemytnika z Ukrainy, ale to wszystko co dzieje się wokół żarówkek i świetlówek teraz przypomina, jak dla mnie, zapis bredzenia schizofrenika. I to paranoicznego.

Pozwolę sobie podzielić dalszą część wywodu na dwie e- ścieżki - ekonomiczną i ekologiczną.

Ekologia. Wpadł mi w łapy jakiś dodatek informacyjno - promocyjny, do którejś z gazet codziennych pt. "Zużyte świetlówki" i podtytuł "To odpad niebezpieczny - nie wyrzucaj ich do śmietnika". Finansowany oczywiście przez kogoś kto ma w tym interes - w tym przypadku firmę Elektro Eko. Dowiedziałem się z niego kilku ciekawych rzeczy - między innymi tego, że w każdej świetlówce znajduje się pewna ilość rtęci, która jak powszechnie wiadomo jest silną trucizną. Wprawdzie 3 - 15 mg na świetlówkę to niby niedużo, ale jeśli weźmie się pod uwagę, że bezpieczne stężenie tego pierwiastka to 0,05 mg/m3 powietrza... Wydawało mi się - że po to przechodzimy na świetlówki, żeby się nie truć dwutlenkiem węgla, a tu jak się okazuje tłukąc je w chałupie możemy zafundować sobie terapię przeciwko kile rodem z 18 wieku.

Jak już nam się świetlówka rozbije to powinniśmy się zachować niczym żołnierz z pułku zwalczania zagrożeń chemicznych - piętnaście minut wietrzyć dom, po zabezpieczeniu się gumowymi rękawiczkami pozmiatać wszystko do plastikowego wora i wywieźć do punktu utylizacji. Z punktu widzenia ekologii wszystkie te czynności są absolutnym marnotrastwem - worek na śmieci rozkłada się z pięćset lat, gumowe rękawiczki pewnie ze dwa lata dłużej. Piętnastominutowe wietrzenie mieszkania w środku zimy to strata energii cieplnej, a podróż samochodem do punktu utylizacji to emisja CO2. Podwyższenie emisji CO2 spowodowane będzie również atakiem paniki u gospodyni domowej i idącą za nim hiperwentylacją. Oczywiście że przejaskrawiam.

Utylizacja to w ogóle inna historia - świetlówki nie wolno wywalić po prostu do kosza na śmieci. Trzeba ją oddać do sklepu, albo do lokalnego punktu zbierania elektrośmieci. Powodem jest zapewne rtęć i inne metale ciężkie znajdujące się w kondensatorach, opornikach, czy co tam jeszcze jest montowane w świetlówce - które mogą się dostać do wód gruntowych oraz atmosfery. A także to, że aż 90% świetlówki nadaje się do przetworzenia. Gdyby nam się jednak przytrafiło, że beztrosko wrzucimy świetlówkę do kubła z obierkami od kartofli, a przyuważy nas jakiś bohaterski policjant, albo nawiedzony bojownik - konfident z Greenpeace, możemy stać się mimowolnym sponsorem Państwa. Wyrzucenie elektrośmiecia zagrożone jest bowiem grzywną do 5000 złotych.

Powiedziałbym, że to dość sporo zachodu w porównaniu ze zwykłą żarówką, gdzie jak sądzę blisko 100 % nadaje się do ponownego wykorzystania (z czego składa się żarówka: szkło, żelazo, wolfram, próżnia), którą można spokojnie wywalić do kosza na śmieci, jeśli nie mamy ochoty bawić w ekologię, a jak nam się stłucze to nie musimy od razu ogłaszać alarmu chemicznego dla całej dzielnicy.

Ekonomia. To że świetlówki są dużo droższe nie ulega wątpliwości. Najtańsze jakie udało mi się w internecie znaleźć kosztowały 6 złotych za sztukę plus koszty przesyłki. Jest to o tyle zrozumiałe, że do wyprodukowania świetlówki (na chłopski rozum) potrzeba przynajmniej tyle samo materiału co na zwykłą żarówkę (szkło i metale), a do tego dochodzą jeszcze różne układy elektroniczne przypominające radio w miniaturze i owa nieszczęsna rtęć.

Jako się już rzekło, świetlówka kończąc swój żywot ma trafić do zakładu przetwarzania (pomijam to, że na przetworzenie również potrzeba energii), który to zakład na świetlówce jeszcze zarabia - super, tylko czemu mi za to nie płaci, skoro decyduję się oddać mu źródło jego dochodu? Dzięki temu, że się zdyscyplinuję nie musi zatrudniać ludzi żeby grzebali po wysypiskach. Czemu ja mam nic z tego nie mieć?

Reasumując: cała sprawa żarówek przypomina mi jakiś nowy rodzaj terroryzmu - w imię obniżenia emisji CO2 mamy narażać się na trucie rtęcią i nadmierne wydatki - coś jak proekologiczny atak samobójczy.

Uprzykrzanie życia i drenaż kieszeni pod różnymi pretekstami nigdy nie jest przyjemny. Szczególnie, że - jak sądzę - nabija się kieszenie dwóm - trzem koncernom pod pretekstem ochrony środowiska. Czekam z niecerpliwością na opodatkowanie fasoli - bo po jej spożyciu znacznie wzrasta poziom siarkowodoru w okolicy konsumenta i obowiązkowy wegetarianizm - bo produkcja mięsa przyczynia się do globalnego ocieplenia, a także dopłaty dla ekoterrorystycznych firm oferujących wysadzanie w powietrze kopalń i odstrzał tych, którzy nie segregują surowców wtórnych.

A może by tak dla odmiany drzew trochę więcej nasadzić?


 ibsen82, wtorek, 15 grudnia 2009; Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz